home | login | register | DMCA | contacts | help | donate |      

A B C D E F G H I J K L M N O P Q R S T U V W X Y Z
À Á Â Ã Ä Å Æ Ç È É Ê Ë Ì Í Î Ï Ð Ñ Ò Ó Ô Õ Ö × Ø Ù Ý Þ ß


my bookshelf | genres | recommend | rating of books | rating of authors | reviews | new | ôîðóì | collections | ÷èòàëêè | àâòîðàì | add

ðåêëàìà - advertisement



Rozdzial VIII

Z niewoli u Rogatki wr'ociwszy, Przemko lat kilka spoczywal, zemste w sobie karmiac i starajac sie wzm'oc w sily. Gdy w niewie'scich komnatach baby przeciw nieszcze'sliwej Lukierdzie spiski knowaly, ksiaze, zupelnie dla niej zobojetnialy, my'slal o czym innym. Zony nie widywal prawie.

Chociaz wygnanie Orchy postanowione sie zdawalo i Bertocha o nie nalegala, ksiaze nie wydal rozkazu i wszystko po staremu zostalo. Obawial sie moze skarg zony i por'oznienia z jej rodzina, zwlaszcza z Mszczujem, kt'ory mu sie juz w'owczas obiecywal odkaza'c[106] Pomorze, a nawet ze stryjem, ujmujacym sie za Lukierde.

Lata uplywaly na tym mecze'nstwie powolnym biednej ofiary, a Przemyslaw nie zdawal sie ani go widzie'c, ani dba'c o nie. On i Boleslaw marzyli o jednym, o wielkim pa'nstwie, kt'ore dla Przemka sie przepowiadalo. Obok tej my'sli zaprzatajacej ich, czymze byly domowe niesnaski i swary niewie'scie!

W nastepnych latach Boleslaw Pobozny zlecil synowcowi strzec swoja dzielnice, wychodzac przeciw nienawistnym Brandeburczykom, Ottonowi Dlugiemu, kt'ory mu ziemie wydzieral, a sam do Czech i do cesarstwa ciagnal. Wpredce potem zmarl w Kaliszu 'ow Boleslaw, co mu byl opiekunem i drugim ojcem, a dzielnice swa, umierajac przekazal. Bylo to pierwsze wzmozenie sie, wzrost potegi Przemyslawa. Jolanta, wdowa po ksieciu starym, pospieszyla do siostry Kingi, aby z nia razem reszte zycia spedzi'c w spokojnym klasztorze.

Po 'smierci stryja Przemko sie uczul swobodniejszy. Dojrzewal tez i duma a che'c wielkiego panowania w nim rosla. Przewidywal juz chwile, gdy bedzie najsilniejszym z polskich ksiazat; inni sie coraz rozrabiali, jemu przypadly osierocone dzielnice. Nim sie jednak zi'scily te nadzieje, Przemko raz jeszcze mial by'c wystawianym na ciezka pr'obe, padlszy ofiara tych rozboj'ow ksiazecych i zdrad, kt'ore na'owczas byly chlebem powszednim.

Cioteczny brat jego, z siostry ojca urodzony, Henryk, kt'orego jakby na szyderstwo Prawym i poczciwym zwano (Probus), poszedl w 'slady Rogatki i innych swych powinowatych. Pod pozorem wsp'olnej narady dla oparcia sie nieprzyjacielowi zaprosil wszystkich ksiazat do Baryczy.

Gdy wezwanie to przyszlo do Poznania, Przemko bez namyslu do drogi sie kazal sposobi'c. 'Swietnie i pa'nsko, jak zawsze, chcial wystapi'c. Beniamin, 'owczesny wojewoda pozna'nski, Tomislaw kasztelan, pamietni nieraz wypr'obowanej zlej wiary ksiazat 'slaskich, podr'oz te odradzali. Nadjechal za nimi i Teodoryk, i Wincenty kanclerz pozna'nski, proszac pana, aby sie wym'owil od zjazdu w Baryczy. Naleganie to wla'snie Przemkowi, kt'ory wole swa chcial utrzyma'c, a nieustraszonym sie okaza'c, nie bylo do smaku.

— Zaprawde — rzekl — sa to babskie strachy! Jeste'smy z Henrykiem w powinowactwie i przyja'zni, nicem mu nie winien. Dlaczego bym ja nie mial jecha'c, gdy inni jada?

— Watpliwa to, czy sie tam inni udadza — odparl wojewoda. — 'Slazakom nikt nie wierzy. Nie przebieraja oni w 'srodkach, dali dowody tego, iz zdradzi'c dla nich niczym, byle co's zyska'c na zdradzie.

Ksiaze sie 'smial z przestr'og. Obawy zdawaly mu sie plonne. Postanowil jecha'c do Baryczy i odwie's'c sie nie dal od tego. Co najdzielniejsze rycerstwo i naj'swietniejszy dw'or wyznaczyl do swego boku. Zareba i Nalecz jechali z drugimi, cho'c pierwszemu w podr'oz sie wybiera'c nie bardzo chcialo. Od owego turnieju, a potem zniechecony do ksiecia tym, ze sie 'zle z zona obchodzil, Zareba coraz sie na niego dasal wiecej.

Bertocha i Mina, dowiedziawszy sie o podr'ozy ksiecia, zmawialy sie juz, aby z niej korzystajac, nienawistnej pozby'c Orchy. Zareba pilno przez dziewczeta wywiadujacy sie o tym, co sie na dworze Lukierdy dzialo, mial juz przeczucie, iz sie tam zamach jaki's przeciw niej gotowal. Pragnal zosta'c na strazy, aby zapobiec temu. Gdy mu zapowiedziano, by sie do drogi gotowal, przyjal to niechetnie i szedl sam do ksiecia wymawia'c sie od podr'ozy.

Przemko czul dawno nieche'c jego ku sobie, cho'c jej niczemu innemu nie przypisywal, tylko turniejowi. Dumnym byl nadto, aby sie go staral przejedna'c. Gdy dosy'c niezrecznie Zareba sie poczal niedobrym zdrowiem i niepoka'znym koniem wymawia'c, ksiaze spojrzal na'n ostro i rzekl:

— Rozkaz dany nie moze by'c zmieniony. Sluzba u mnie posluszna by'c musi!

Nie rzeklszy slowa, oddalil sie Zareba, bo wyboru nie bylo, lub dw'or porzuci'c, czego nie chcial, albo wole pana spelni'c. Rozpaczajac prawie, stanal przed druhem Naleczem czekajacym, co przyniesie z posluchania.

— Na zlo's'c mi jecha'c z soba kaze — odezwal sie. — Rady nie ma na to. A te baby co's knuja i mojej pani krzywde jaka's wyrzadza, tegom pewny. Gdybym tu byl… Kto wie? Nie dopu'scilbym moze. Dalbym zycia kawal, aby tu pozosta'c!

Nalecz, nie bardzo wierzac w przeczucia, u'smiechal sie.

— Tobie bo sie roi zawsze co's z tej glupiej milo'sci, kt'ora ci sie na nic nie zdala — rzekl. — Ilez to lat te baby co's knuja, a ty podgladasz, przeciez nic nie zrobily. Pana sie boja, bo cho'c jej nie kocha, a krzywdy wyrzadzi'c nie da. Bodaj i Minie.

— On, on! — przerwal Zareba. — Ja go lepiej znam niz ty. Gdy sie co stanie, slowa nie powie. A co ona go obchodzi! Dawniej sie na stryja ogladal, dzi's rad by moze pozby'c sie tej, aby sobie szuka'c kr'ol'ownej! Pochlebcy mu w to dma, ze m'oglby i cesarska dziewke za'slubi'c.

Posprzeczali sie z Naleczem, kt'ory nie wierzyl niczemu, a Zareba przy swoim stal, iz co's zlego sie gotuje. Wybrali sie nazajutrz, radzi czy nie, z ksieciem do Baryczy, pocztem wielkim i wspanialym.

Tegoz wieczora, ledwie ksiecia nie stalo, miedzy babami w istocie zywa sie krzatanina jaka's tajemnicza poczela. Bertocha latala do Miny, ludzi jakich's kryjomo na zamek sprowadzono, przygotowania jakie's czyniono niezwykle. Nad wiecz'or siedziala w izbach swych ksiezna Lukierda, zaniepokojona nieco wyjazdem malzonka. Chociaz rzadko go u siebie widywala, bytno's'c jego na zamku byla dla niej rekojmia[107] bezpiecze'nstwa; czula, ze w jego obecno'sci zaden gwalt popelnionym by'c nie moze, a do tego juz przyszlo, ze sie i przemocy obawiala. Bertocha coraz zuchwalsza sie stawala, odgrazala sie i szydzila jawnie. Ze stara Orcha gryzly sie i lajaly wobec ksieznej.

W'sr'od tej pustki i ciszy na zamku pod wiecz'or trwoga jaka's ogarnela ja, starej Orsze na chwile oddala'c sie od siebie nie pozwolila. Piastunka na pr'ozno uspokoi'c sie ja i rozerwa'c piosenkami ulubionymi starala. Po wieczerzy ksiezna rozpoczela w swojej izbie modlitwy, Orcha wysunela sie na chwile, jak m'owila. Lzawe to bylo naboze'nstwo nieszcze'sliwej sieroty, skazanej na samotno's'c w'sr'od wrog'ow. Trwalo ono zwykle dlugo, a po nim ksiezna, doczekawszy piastunki, szla do loza. Orcha u n'og jej miala poslanie i nie opuszczala nigdy.

Dnia tego modlitwa trwala moze dluzej niz innych, noc juz byla, gdy Lukierda wstala i zdziwiona postrzegla, ze piastunki jeszcze nie bylo. Godzina, o kt'orej wracala, przeszla dawno, ksiezna niespokojna wychylila sie na podsienia. Tu gromadka niewiast stala okolo Bertochy, jakby na co's czekala. Lukierda, nierada odzywa'c sie do nich, nie zapytawszy o nic, drzwi zamknela, czekala. Orchy nie bylo. Noc juz byla p'o'zna. Weszla nareszcie Bertocha z mina zuchwala, nadeta.

— C'oz to pani do snu nie idzie? — zapytala.

— Orchy nie ma — drzacym glosem odpowiedziala Lukierda.

— Albo to bez niej poslugi brak! Ona przeciez nie jedna! — burknela Niemka.

— A gdziez ona jest?

— Albo ja za nia chodze? Czy ja wiem? Ona mnie, ja sie jej nie pytam.

Obawa coraz rosla wieksza. Zaplakana, lamiac rece, zblizyla sie ksiezna do swej nieprzyjaci'olki.

— Na milo's'c Chrystusa Pana! Kazcie jej poszuka'c! Co sie z biedna moja stalo? — rzekla placzac.

— Gdzie sie ludzie maja za nia po nocy rozbija'c! — zawolala Bertocha. — C'oz to? Na zamku ja przeciez nie zabito, a starej nikt nie porwal. Legla gdzie pijana i 'spi.

W rozpaczy Lukierda rzucila sie na siedzenie, zachodzac od lez, a Bertocha, krzyczac i szydzac, wyszla drzwiami trzasnawszy. Biedna stara piastunka wiecej juz wr'oci'c nie miala. O mroku wychodzaca od ksieznej w ciemnym zakacie podw'orza porwali nasadzeni ludzie, usta jej zawiazali i wyciagneli precz z zamku. Co sie z nia p'o'zniej stalo, wywieziono ja, czy zabito, nie wiedzial nikt opr'ocz tych, kt'orzy milczeli, nie przyznajac sie do niczego.

Lukierda cala noc spedzila siedzac na lawie i oczekujac piastunki. Blagania, aby jej szukano, byly pr'ozne. Bertocha, gwaltem sie do sypialni wdarlszy, na jej miejscu spa'c sie ukladla. Dw'om sluzebnym kazala zosta'c przy drzwiach — obejmowala panowanie. Na ksiezne zwazala tak malo, jakby nie ona nad nia, ale Bertocha panowala tu samowladnie. Lukierda mogla tylko skarzy'c sie przed kim's, lecz starszyzna, kt'ora pozostala na strazy zamku, cala byla po Niemek stronie.

Gdy na pierwsza msze ranna zadzwoniono, splakana pani zerwala sie co predzej, narzucajac na siebie plaszcz. Chciala i's'c do ko'sciola, spodziewajac sie tam zasta'c ksiedza Teodoryka, kt'ory z ksieciem nie jechal. Przed nim lub jednym z duchownych zali'c sie chciala nieszcze'sliwa. Nie watpila juz, ze starej piastunce co's sie sta'c musialo. Ksiadz Teodoryk w istocie znajdowal sie w ko'sciele, ale w 'slad za ksiezna pobiegla Bertocha wprost do zakrystii. Zaraz po mszy zaprosila do siebie Lukierda lektora. Ten, przyszedlszy, znalazl tu juz stojaca w progu i narzucajaca sie ciagle Niemke.

Ksiezna ze lzami w oczach zaczela przed Teodorykiem zale rozwodzi'c. Ten sluchal z politowaniem dwuznacznym, zaklopotany, starajac sie ja uspokoi'c. Wtem Bertocha wtracila sie do rozmowy glosem krzykliwym, nie zwazajac na pania.

— Niewielka szkoda, ze'smy sie pozbyli baby pijaczki i czarownicy! Nie ma co za nia przepada'c. Co za dziw, ze zginela gdzie's? Polazla po nocy, zatoczyla sie gdzie's w r'ow i utopila pewnie.

— Orcha nigdy pijana nie byla! — zawolala ksiezna.

Zamiast odpowiedzi Niemka sie uragliwie 'smia'c poczela. Ksiadz Teodoryk sluchal, milczac, ze spuszczonymi oczyma, p'olgebkiem potem przyrzekajac, ze sie postara, aby Orchy szukano. Ale z mowy jego pozna'c bylo latwo, ze sprawy zbyt do serca nie we'zmie, a z nikim sie o nia zadziera'c nie zechce.

Sluzba ze'nska glo'sno tymczasem objawiala, ze sie czuje obrazona, jakby tu jedna stara piastunka godna byla zaufania. Lukierda spokoju nie miala od swych kobiet. Wchodzily, wychodzily, narzekaly, Bertocha 'smiala sie dodajac, ze cho'cby na nie skargi poszly do pana, wszystko to na nic sie nie zda.

Mecze'nstwo biednej pani od dnia tego straszniejszym sie jeszcze stalo. Rzadzily tu slugi, nie ona. Bertocha wszystkim rozporzadzala, objela panowanie, starajac sie jak najbole'sniej dokuczy'c swej ofierze. Lukierda jednym milczeniem pogardliwym mogla odpowiada'c na to.

W ciagu dnia ksiadz Teodoryk starajac sie okaza'c czynnym, kilkakro'c z duchowna pociecha przybywal. Zareczal, ze czynil, co tylko bylo mozna, dla wyszukania piastunki, ze zamkowy dozorca wysylal ludzi, trzesiono po okolicach i w mie'scie, ale 'sladu zadnego nie znaleziono.

Byli tacy, co utrzymywali, iz p'o'znym wieczorem widziano kobiete jaka's przez most idaca, kt'ora slaniala sie, zataczala i do wody wpa's'c miala. Bylo to klamstwem wierutnym, gdyz Orcha, z obawy gwaltu jakiego, nigdy za wrota nie wychodzila. Bertocha, szydzac, powtarzala, ze ja szatan porwal pewnie, gdy przyszla na nia godzina, bo taki zwykle czarownicom koniec bywa.

Wkr'otce zaszla w usludze okolo ksieznej zmiana wieksza jeszcze a najbole'sniejsza dla niej. Razem z Bertocha weszla niby dla poslugi Mina, od progu mierzac Lukierde m'sciwymi oczyma zlo'sci pelnymi. Ksiezna widywana przez okna ulubienice meza latwo poznala.

Niemka korzystala ze zreczno'sci od dawna wyczekiwanej, aby tu zaja'c miejsce przy pani i napa's'c oczy widokiem swej ofiary. Nie 'smiala jednak zblizy'c sie do Lukierdy, kt'orej wzrok ja odepchnal. Przeszla sie po komnacie, nucac sobie p'olglosem i rozmawiajac glo'sno z Bertocha, jak gdyby sama tu byla.

Dzialo sie teraz, co one chcialy. Przynoszono jedzenie takie umy'slnie, aby go ksiezna w usta wzia'c nie mogla, znecaly sie nad nia 'smieszkami, nadskakiwaly pozornie, aby jej usluzno'scia dokuczy'c.

W nocy Lukierda nie 'smiala sie do snu polozy'c, siedziala na lawie drzac i nie mogac zmruzy'c oka. Skargi przed ksiedzem Teodorykiem nie mialy zadnego skutku. Lektor staral sie przed ksiezna slugi obwinione tlumaczy'c i umniejsza'c ich wine. Ratunku nie bylo nigdzie! Tych, co by sie moze ujeli, trzymano z dala.

Postawiona na strazy przez Bertoche dziewczyna i komornik[108] przychodzacych odprawili ode drzwi tym, ze ksiezna nikogo widzie'c nie chciala i puszcza'c nie dozwolila. Opr'ocz tych str'oz'ow bezlitosnych wiecej nikogo nie widziala Lukierda.

Dni kilka sie tak przewleklo, gdy ranka jednego powracajac z ko'sciola ksiezna uslyszala na zamku wrzawe polaczona z lamentami i placzem. Nie wiedzac, co sie jeszcze straszniejszego sta'c moglo nad to, co bylo, przerazona postradala prawie przytomno's'c. Zamek rozlegal sie wolaniem i wyrzekaniem. Wszystkie slugi odbiegly ksiezne. W dziedzi'ncu wida'c bylo ludzi lamiacych rece i rzucajacych sie na wszystkie strony, zbrojaca sie zaloge, wydajacych rozkazy dow'odc'ow. Zamykano wrota. Starszyzna otaczala dworzec biskupi. Widocznym bylo, wypadek jaki's gro'zny trwozyl wszystkich.

Lukierda mimowolnie pomy'slala, iz mezowi jej co's sta'c sie moglo. O niej zapomnieli tak ludzie, jakby jej na 'swiecie nie bylo. Prze'sladujace ja nawet Niemki zbiegly, widziala je zawodzace i rozplakane w podw'orzu. Wynij's'c nie 'smiala, aby pyta'c, drzace usta powtarzaly jaka's modlitwe, a splakane oczy, nie widzac nic, po izbie smutnej bladzily. Wrzawa i bieganie nie ustawalo, do niej nie przychodzil nikt.

Przeszla tak godzina obiadu, a o niej zapomniano. Gdy juz oslabla dyszala ledwie, nierychlo zjawil sie ksiadz Teodoryk z twarza pochmurna i czolem zasepionym. Zaledwie mogla slabym glosem zapyta'c go, jakie nowe nieszcze'scie ich spotkalo.

— A! Nieszcze'scie wielkie! — zawolal lektor. — Przewidywali'smy je wszyscy, pragnac pana naszego odwie's'c od tej podr'ozy. Niegodziwy Henryk pochwycil w Baryczy lignickiego, glogowskiego i naszego ksiecia, bo wiecej zaden nie przybyl. Odeslano ich na zamek do Wroclawia wie'zniami. Grozi zb'oj, ze zadnego z nich nie wypu'sci, dop'oki mu sie nie wykupia ziemia.

Lukierda nie zrozumiala moze calej grozy tego wypadku, wiadomo's'c prawie ja uspokoila. Przemko zyl i zycie jego nie bylo w niebezpiecze'nstwie.

— Wiec niech da te ziemie! — zawolala. — Ksiadz Teodoryk glowa potrzasl.

— Znam dobrze ksiecia — ozwal sie — ziemi on nie ustapi. Woli by'c wie'zniem, niz dobrowolnie uszczupli'c dzielnice. O zdradzie tej dano juz zna'c Leszkowi i Mszczujowi, nieochybnie przyjda m'sci'c sie za nia na ziemi Henryka, na Wroclawiu.

Ksiezna zamilkla. Lektor obiecywal, iz wszystko rychlo i dobrze sko'nczy'c sie musi, bo B'og zdrade ukarze. Niewiele to nieszcze'sliwa moglo obchodzi'c, widziala tylko pogorszone polozenie swe, przedluzone osamotnienie bezbronne. Mogla trwa'c niewola az do wyczerpania sil i zycia. Nikt zreszta teraz nia sie nie zajmowal, my'slano o ksieciu i o niebezpiecze'nstwie, na jakie pod nieobecno's'c jego Pozna'n byl wystawiony.

Wojewoda Beniamin, Tomislaw kasztelan, urzednicy i panowie zbierali sie, my'slac tylko o obronie ziemi. Ochloneli jednak wpredce, dowiadujac sie na pewno, ze Mszczuj, kt'ory Przemyslawa sobie za nastepce przybral, ruszyl sie przeciwko Henrykowi, a i Leszka sie spodziewano. Niepoczciwa zdrada oburzala wszystkich, nie bylo juz wiary, bezpiecze'nstwa, ni prawa, ni pewno'sci pokoju.

Na wiadomo's'c o powt'ornym uwiezieniu ksiecia Mina porwala sie, chcac bieze'c do Wroclawia. Zdalo sie jej, ze jak z Rogatka da sobie rade z Henrykiem. Trzeciego dnia, pozyczywszy pieniedzy, w kilka koni pu'scila sie wprost na Wroclaw, ale powr'ocila niebawem z niczym. Odpedzono ja precz od miasta, i z tego, co miala, odarto. Dowiedziala sie tylko, ze ksiaze siedzial na zamku osobno, bo Probus uwiezionych porozdzielal i zamknal tak, ze do nich nawet ksiedza nie puszczano. Mina z gniewem w sercu bezsilnym wr'ocila.

Los ksieznej nie zmienial sie. Wystawiona na znecanie sie niepoczciwych slug, kt'ore tym wiecej dokuczaly jej, im cierpliwiej to znosila, zeszla do tego stopnia odretwienia, co z oblakaniem graniczy. Gdy zostala sama, co sie czesto zdarzalo, gdyz slugi, zamknawszy ja, szly, gdzie chcialy, w'sr'od lez nucila czasem pie'sni, kt'ore jej mlodo's'c i piastunke przypominaly. Od lez wzrok prawie stracila, a do krosien siadlszy, widziala je jak mgla okryte. Modlitwa nawet stala sie oziebla, bo sie jej zdalo, ze B'og juz slucha'c nie chce.

Mina, kt'ora krecac sie wypatrywala, co sie z nia dzieje, cieszyla sie, widzac obumierajaca.

— Schnie, schnie! — m'owila. — Dusze w ko'ncu wyplacze i zemrze. Juz w niej zycia niewiele.

Cie'n to byl tylko mlodej niedawno niewiasty, na kt'ora bez b'olu nikt spojrze'c nie m'ogl, opr'ocz tych, co ja meczyly. Gdy szla do ko'sciola, ludzie przypatrujacy sie jej rychly zgon wr'ozyli, tak zz'olkla miala ple'c, wpadle oczy i policzki, zbladle usta, rece wychudzone, krok chwiejny, oddech ciezki. Sama ona zyczyla juz sobie tylko rychlego ko'nca. W katach nie obudzala lito'sci. Patrzaly na nia, cieszyly sie, Mina sie u'smiechala zwyciesko. Nieraz nad usypiajaca, gdy po dlugiej bezsenno'sci twardy sen ja ogarnal, stawaly przygladajac sie, upatrujac, rychlo-li oddycha'c przestanie.

Ale mlodo's'c ma sily olbrzymie. Z najwieksza bole'scia, gdy ta sie przedluza, czlowiek oby'c sie musi i zahartowa'c cierpieniem samym, je'sli go ono w pierwszej nie dobilo chwili. Stalo sie to, czego nie rozumialy na 'smier'c jej czyhajace Niemki. Lukierda, przezywszy pierwsze chwile meczarni, stala sie na nia obojetna prawie. Zyla juz cala w sobie zamknieta, nie dopuszczajac do duszy, co by ja na nowo zrani'c moglo. 'Smiech niegodziwych sluzebnic, ich uraganie, juz ja nie razilo, obchodzenie sie zuchwale przechodzilo nie postrzezone.

Przesuwala sie wpo'sr'od nich jak skamieniala, nieprzytomna. Niekiedy na widok tego odretwienia Bertoche zabobonny strach ogarnial. My'slala, ze miala jaka's sile w sobie niezmozona, kt'ora nie tylko obroni'c sie, ale pom'sci'c mogla. Mina szalala niemal, gdyz na 'smier'c jej pewna rachowala i spodziewala sie sama by'c tu pania. Wszystkie mozliwe 'srodki udreczenia wyczerpane zostaly; nie wiedzialy, co poczyna'c, na co sie juz uzuchwali'c.

Miesiacami przeciagalo sie wiezienie Przemyslawa. Dowiedziano sie w Poznaniu, ze Leszek i Mszczuj, mszczac sie za niego, ogniem i mieczem zniszczyli Wroclawia okolice, ale zamku obronnego wzia'c nie mogli. Spustoszenie bylo wielkie, straty ogromne, a Henryk tym uparciej dopominal sie ustepstwa ziemi jako wynagrodzenia. Przemyslaw nic da'c nie chcial. Wojewoda i kasztelan, niepokojac sie przedluzonym bezpa'nstwem, ziemian zwolali na rade. Znaczniejsza cze's'c domagala sie, aby ksiaze kawal ziemi dal, zaklinajac sie, ze ja odbiora rychlo.

— Nie zechce on — wolali — my p'ojdziemy sami i odzyszczemy, co nasze!

Tomislaw kasztelan w poselstwie wyruszyl do Wroclawia. Maz byl powazny, kt'ory w dworskie sprawy pomniejsze sie nie mieszal. Dowiedziawszy sie, iz jedzie, Mina pobiegla do'n, aby jej pozwolil do orszaku sie przylaczy'c, polegajac na tym, ze raz juz wywiodla Przemka z niewoli. Tomislaw przyjal ja pogardliwym u'smiechem.

— Nie wasza to rzecz — odezwal sie — pilnujcie krosien i kadzieli.

— Jam kadzieli nigdy w reku nie miala! — hardo odparla Mina.

— Tym ci gorzej — rzekl Tomislaw. — Niewiasta by'c nie umiala's, a mezczyzna nie mozesz. Ani mnie przystalo panu milo'snice wodzi'c.

Mina zawstydzona i oburzona plaka'c i grozi'c poczela, ale Tomislaw pozostal niewzruszony. Odprawil ja tym, zeby czynila, co chce, oskarzyla go, ale on jej zna'c nie my'sli. Wyruszyl Tomislaw sam, cho'c Mina naslala i innych, aby za nia prosili. Kasztelan slucha'c nie chcial.

Do Wroclawia przybywszy trzeba bylo u wr'ot sta'c dlugo, nim pod straza, jakby w niewole ich wziawszy, na zamek wpuszczono. Nierychlo potem ksiaze Henryk dal sie nakloni'c, aby posla do wiezienia wprowadzono. Spustoszenie okrutne wroclawskich wlo'sci m'sciwym go i zajadlym czynilo. Dopiero, gdy mu Tomislaw zareczyl, ze on sam do ustapienia kawalka ziemi naklania'c bedzie, zaprowadzono kasztelana do izby, w kt'orej wynedznialego Przemyslawa trzymano.

Spodziewal sie ksiecia znale'z'c na duchu upadlym, zdumial widzac zmienionym, lecz nie tak, jak sadzil. Gdy Tomislaw, w progu stojac, zale rozwodzi'c zaczal, Przemyslaw wstal i z dumnym obliczem przerwal mu:

— Nie nade mna zale rozw'od'zcie, ale nad ta ziemia nasza, kt'ora nie do's'c, ze nekaja Tatarowie, Litwa, Prusacy, jeszcze jej od wlasnych dzieci zguba przychodzi! Nasza wina, wielka wina nasza, ze'smy jedno'sci pozbyli i sily z nia, do niej powr'oci'c trzeba lub zgina'c nam.

— Nie dzi's o tym m'owi'c — odparl Tomislaw.

— Dzi's i zawsze na pamieci to mie'c potrzeba — rzekl z gorycza ksiaze.

A po chwili spytal:

— Co mi przynosicie?

— Pro'sbe od ziemian naszych — odezwal sie przybyly — aby'scie do nas wracali, cho'cby najciezszym okupem wyzwoli'c sie trzeba. Drozsi wy nam niz powiat jaki.

Tu glos znizajac, szepnal:

— Dali'smy wszyscy rycerskie slowo, iz powiat odbierzemy, was nie pytajac, my sami.

Zadumal sie Przemko.

— Serce mi peknie, gdy taka umowe podpisywa'c przyjdzie — zamruczal — lecz musze. Wolnym by'c potrzebuje, aby o przyszlo'sci innej my'sle'c.

Stanelo wiec na tym, aby ziemie rudzka z Wieluniem da'c, na co sie ziemianie godzili. Poszedl Tomislaw do ksiecia Henryka, kt'ory wiecej chcial, targowal sie, lecz umowa wreszcie spisana zostala. 'Slazak zazadal, aby mu wnet grody zdawano.

Gdy pakt przypieczetowano, a Przemko mial wolno's'c odzyska'c, Henryk zazadal jak Rogatka, aby sie przejednani rozstali. Wyprowadzonego z wiezienia niemal gwaltem musiano wie's'c do izby, w kt'orej na'n czekal Probus. Stal oparty o st'ol, nie jak zwyciezca, ale jak zasromany zloczy'nca, spogladajac z ukosa i nie'smialo na ciotecznego, kt'ory wchodzil dumny, z obliczem surowym. 'Slazak przed wzrokiem jego oczy spu'sci'c musial. Nie przem'owili do siebie rychlo.

— Zmogli'scie mnie — odezwal sie w ko'ncu Przemyslaw — zdrada i niewola, bierzciez ziemie, kt'ora wam nie przyniesie szcze'scia.

— Inaczej… inaczej by'c… nie moglo — odparl, jakajac sie, Probus. — Przebaczcie mi.

Wida'c bylo wstyd, nie umial sie tlumaczy'c.

— Dajcie mi stad odej's'c — dodal polski ksiaze — jedna'c sie nie potrzebujemy. Nie po bratersku postapili'scie ze mna, serca tez ku wam mie'c nie moge.

— Nie oszczedzilem was — przebaknal Henryk — ale i blizszych mnie tenze los spotkal.

Spojrzeli na sie. Przemko zimno i pogardliwie, Henryk z pewna trwoga.

— Ziemi tej, kt'orej tak zadni jeste'scie — dodal ksiaze — nie bedziecie mieli nawet komu zostawi'c.

Z dala sklonili sie sobie.

Przemko zaraz konia dosiadl, otoczyli go uwolnieni dworzanie, a Zareba pobiegl pyta'c znajomych, co sie na zamku dzialo. Od nich dowiedzial sie, ze Orcha kedy's przepadla, a Mina sie do ksieznej wcisnela, kt'ora chora byla i nieszcze'sliwa. Zacial usta, uslyszawszy to, Zareba i nie otwarlszy juz ich, jechal tak gniewny do Poznania, iz nikt sie do'n przyblizy'c nie 'smial.


Rozdzia l VII | Pogrobek | Rozdzia l IX