home | login | register | DMCA | contacts | help | donate |      

A B C D E F G H I J K L M N O P Q R S T U V W X Y Z
À Á Â Ã Ä Å Æ Ç È É Ê Ë Ì Í Î Ï Ð Ñ Ò Ó Ô Õ Ö × Ø Ù Ý Þ ß


my bookshelf | genres | recommend | rating of books | rating of authors | reviews | new | ôîðóì | collections | ÷èòàëêè | àâòîðàì | add

ðåêëàìà - advertisement



Rozdzial VII

W ciagu niewielu godzin, kt'ore na zamku lignickim spedzila, Mina sie juz dobrze z lud'zmi obeznala. Uja'c sobie potrafila kilku z niemieckiej starszyzny, rozm'owila sie z kasztelanem zamkowym, poznala z ochmistrzem, dostala jezyka od Dorenowej.

Jak we wszystkich miastach polskich i polsko-niemieckich podostatkiem bylo i w Lignicy Zyd'ow, kt'orzy wszystkim, a najochotniej pieniedzmi handlowali. Na nich rachowala Mina, ze za dobra lichwe[90], grzywny dla ksiecia dostanie.

Dorenowa wspomniala przed nia o bogatym Joelu, kasztelan jej m'owil o moznym Judzie Levi. Na zamku znalazl sie wojak usluzny, stary juz zazyly tu niedolega, kt'ory wisial przy Rogatce, cho'c mu sie juz na nic nie zdal, tylko do smagania nieposlusznej dworni[91]. Kulawy na jedna noge, z okiem wybitym, ale silny jeszcze Hans ofiarowal sie Mine do miasta wie's'c, pokaza'c dom Joela i zaprowadzi'c do Judy. Z zamku zszedlszy, powi'odl ja kretymi uliczkami, w kt'orych gesto staly dworki r'ozne, tak nieporzadnie poustawiane, zeby tu bez przewodnika nikt nie trafil.

Uliczki pelne byly blota i 'smiecia, kaluz, przez kt'ore gdzieniegdzie rzucona kladka, chwiejaca sie, przeprowadzala na druga strone. Dworki wszystkie byly z drzewa, tegimi wysokimi parkanami poobwodzone, bo zoldactwo dokazywalo i broilo, musieli sie wiec mieszczanie mie'c na ostrozno'sci, dobre wrota stawi'c i parkany mocne.

Na male'nkich placykach wida'c bylo gdzieniegdzie szersze szopy z miejska waga targowa (miednica), z jatkami[92], przed kt'orymi wisialy miesa 'cwierci, obuwie, pasy i odzieze. Na okiennicach wystajacych nieco lezaly chleby, staly misy i zywno's'c wszelka. Spod nich wygladala czasem glowa starej baby lub mezczyzna w czapce wysokiej. Uboga ludno's'c snujaca sie z rzadka niewiele sie strojem i pozorem[93] od wiejskiej r'oznila. W kilku szynkach piwnych i miodowych slycha'c bylo pobrzekujaca muzyke i okrzyki pijanych zolnierzy Niemc'ow, kt'orych tu pelno bylo wszedzie. Tych sporo, 'spiewajac, wl'oczylo sie i w ulicach.

Kulawy Hans prowadzil i prowadzil tak daleko, ze sie az sprzykrzylo niecierpliwej dziewczynie, ale co sie obejrzala ku niemu, naprz'od wskazywal i tak dowlekli sie az do dworku ku walom przypartego, ponad kt'orym para drzew starych szeroko sie rozpo'scierala. Tu parkany mocniejsze jeszcze byly niz po innych zagrodach, brama debowa ciezka, furta i okno nad nia jak po zamkach. Zakolatal Hans i zakrzyczal, az nierychlo co's sunac sie i chlapiac ku furcie przyblizylo. Ciezka rozmowa trwala zn'ow dlugo, nim, zamiast wpu'sci'c do 'srodka, nie wysunal sie z furty czlek chudy, maly, na p'ol zgiety, ubogo odziany, brudny, z rzadka broda siwa, kt'ora bialymi, ko'scistymi palcami przebieral.

Nie mial on ani owej czapki rogatej, kt'ora kazano sie na'owczas Zydom odznacza'c, ani po lewej stronie zwierzchniej sukni na piersi k'olka czerwonego, jakie synody[94] Zydom nosi'c nakazywaly dla odznaczenia ich od chrze'scijan, z kt'orymi poufale obcowanie bylo im wzbronione. Sama twarz starego zdradzala pochodzenie wschodnie. Garbaty nos, oczy jak wegiel czarne, caly kr'oj fizjognomii[95] byl obcy, ni slowia'nski, ani niemiecki. Zyd zaraz sie cofna'c chcial nazad do domu, gdy Mina, za rekaw wiszacy schwyciwszy go, zawolala: — Przychodze do was od polskiego ksiecia Przemka, kt'ory tu siedzi w niewoli. Mozecie u niego zarobi'c wiele!

Z niedowierzaniem wpatrzyl sie w nia stary i cmoknal. Mialo to znaczy'c, ze zarobku nikt nie odpycha.

— Nu — rzekl cicho — nu?

Mina m'owila dalej zywo, lekajac sie, aby jej nie uszedl, bo sie ciagle na furte ogladal.

— Ksiaze sie musi z tej niewoli przekletej wykupi'c, pieniedzy mu potrzeba duzo, potrzeba predko. W Poznaniu jest ich dosy'c, ale sla'c nie czas. Kto mu je zaraz da, dostanie dobra nagrode.

Juda patrzyl na m'owiaca, jakby chcial ja na wskro's przejrze'c.

— Tysiac grzywien srebra potrzeba! — dodala zywo.

Uslyszawszy to, Juda pochwycil sie za glowe i za dlugie dwa z obu jej strony zwieszone siwych wlos'ow skrety.

— Kt'oz taka straszna sume pieniedzy mie'c moze! — zabelkotal.

Kulawy Hans, kt'ory sie przysluchiwal, uderzyl go po ramieniu i roz'smial sie. Juda drgnal i cofnal sie.

— Kto mu pieniedzy da — m'owila Mina — pojedzie razem z ksieciem, odbierze swoje i dostanie nagrode, nagrode dobra!

— Tysiac grzywien! — powt'orzyl Zyd zadumany. — Skad wzia'c tyle srebra! Zbiera'c trzeba, chodzi'c trzeba, zebra'c trzeba! Tysiac grzywien! Dla naszego ksiecia! Ten bedzie kazda grzywne brakowa'c[96], kazdy grosz wazy'c, patrze'c, czyj on i gdzie bity. Srebro pr'obowa'c!

— Nagroda bedzie ksiazeca! — dodala Mina niecierpliwie.

Nastapila chwila milczenia i namyslu. Oczyma Juda pytal o te nagrode, zdawal sie watpi'c o niej, a razem[97] jej pozada'c. Mina nalegala, azeby jezeli chce, sam nagrode oznaczyl. Pilno jej bylo. Juda patrzal w ziemie, zzymal plecami. Wszystko to odbywalo sie pod wrotami, a cho'c uklady przeciagnely sie, Juda nie mial ochoty wprowadzi'c niewiasty nieznanej do wnetrza. Hans, kt'oremu noga zbolala, sparlszy o furte, stekal.

Dziewczyna po raz drugi domagala sie o warunki. Zyd westchnal ciezko, zaprzysiagl, ze takich pieniedzy nie ma i nigdy ich nie mial w zyciu, musialby je chyba 'sciaga'c, szuka'c, pozycza'c — a i tak w calej Lignicy o tysiac grzywien trudno bylo.

M'owiac to, jednak nie odchodzil, nie zrywal rozmowy.

— Hans — zawolala zniecierpliwiona Mina zwracajac sie do zolnierza — prowad'z mnie do Joela!

Uslyszawszy to imie, Juda drgnal, zrobil mine pogardliwa.

— A! Tak, tak! — zamruczal. — Id'zcie do Joela! Id'zcie! Czemu nie? On wam ze dwadzie'scia grzywien wyszuka! Pewnie! Joel! Czemu nie! U niego pieniadze rosna jak grzyby! Id'zcie do Joela!

Mina ruszyla sie z miejsca, Zyd 'smial sie.

— Nie mam czasu do stracenia! — zawolala.

— Tysiac grzywien z palca wylama'c! — odezwal sie Juda. — Na cala Lignice tyle grzywien nie znale'z'c! Na zamku u ksiecia dawno juz dwudziestu nie widziano!

Mina juz odchodzi'c miala, gdy Juda z lekka ja za suknie pociagnawszy, oczyma Hansa ukazal. Zrozumiawszy to, dziewczyna dobyla z kieszeni kilka sztuczek drobnych pieniedzy.

— Id'zcie sobie gdzie na piwo, slabej nodze waszej odpocza'c — rzekla. — Ja sie tu z nim poradze, a przyjd'zcie po mnie!

Rad groszom, kt'ore rzadko widywal, a i piwu niemniej, bo je lubil, Hans zywo sie ruszyl, zagroziwszy Zydowi na odchodnym, aby niewie'scie nic sie tu zlego nie stalo.

Po odej'sciu starego ciury[98], Juda wprowadzil Mine do zagrody, powi'odl ja podsieniami krytymi w glab i izbe otworzyl. Mina znalazla w niej dw'och w czapkach na glowach siedzacych niemlodych ludzi, ciekawymi mierzacych ja oczyma. Gospodarz predko do nich co's m'owi'c zaczal i wprz'od, nim z Mina zagail rozmowe, pilno a zywo naradza'c sie zdal z nimi.

Dziewczyna domy'sla'c sie mogla, ze sie miedzy soba ukladali o co's, nie zgadzali, sprzeczali i na nowo zblizy'c usilowali. Jej pilno bylo, lecz ile razy chciala zagadna'c Jude, dawal jej znak, aby czekala. W izbie nie bylo nic, proste lawy i st'ol, a u 'sciany za zaslona jakby zwitki czy ksiegi. 'Swiecznik mosiezny dziwacznego ksztaltu wisial u pulapu.

Rozmowa trzech Zyd'ow trwala do's'c dlugo, nareszcie jeden z nich wyszedl po'spiesznie, a gospodarz do Miny sie zblizyl. Zapowiedzial jej, ze grzywny z wielka bieda znale'z'c sie moga, ale pismo na nie pod pieczecia ksiaze bedzie musial da'c do podskarbiego i p'oltora sta grzywien nagrody i kope[99] kun[100], i sukna postaw[101] i… R'ozne byly dodatki.

Mina ani m'owi'c dlugo, ani sie chciala targowa'c, gotowa byla przysta'c na wszystko, przyjmowala warunki, a Juda coraz nowe dokladal. Na koniec oznajmil, ze pieniedzy jutro da'c nie moze, bo je zbiera'c musi. Dziewczyna pogniewala sie, Juda zlagodnial i po dlugich a nudnych sporach z nim, wybiegla nareszcie. Hans 'spiacy czekal na nia w bramie. Siedzial na ziemi plecami o parkan oparty. Spieszyla na zamek triumfujaca i szcze'sliwa.

Tymczasem Juda inna droga przemykal sie na zamek takze do Dorenowej, z kt'ora byl w dobrych stosunkach. Szlo mu o to, azeby ksiaze, kt'ory mu kilkaset grzywien zawinil, pozwolil je straci'c w wyplacie. Ofiarowal za to ulubienicy pier'scie'n, lecz Lysy na pierwsze o tym wspomnienie, by mial dlug sw'oj placi'c, zaklal sie, ze predzej Zyda powiesi'c kaze, niz mu jedna odda grzywne.

Mina Przemkowi wiadomo's'c pocieszajaca przyniosla 'smiejaca sie i dumna.

— Patrz — zawolala — kto z nich o tobie pamietal! Kto by to zrobil dla ciebie? Mnie, nie komu, winien bedziesz swobode!

Przemko 'sciskal ja wdzieczny i uradowany, chcial sie jednej godziny stad wyzwoli'c, ale czeka'c bylo potrzeba, az sie grzywny zbiora. Juda za's zwlekal umy'slnie, aby pokaza'c, ze nielatwo o nie bylo. Lysy cieszyl sie, iz grosza dostanie, kt'orego zawsze laknal, grajkowi swemu rozkazujac gra'c i 'spiewa'c wesolo, gdy sam, 'swistajac, popijal.

Nazajutrz rano Judy dlugo nie bylo, a przyszedlszy, kleche z soba przyprowadzil naprz'od dla spisania karty, na kt'orej Przemko mial swa piecze'c przylozy'c. Pismo laci'nskie musiano Judzie tlumaczy'c i pokazywa'c, gdzie co stalo, az zawierzyl, iz pergamin tak, jak chcial, byl spisany. Przemko grzywien bra'c ani liczy'c nie chcial, kazal je wprost do Lysego nie's'c i placi'c. Tu juz Henryk Otyly, Dorenowa i kilku starszych urzednik'ow czekali chciwie na pieniadze. Nie bardzo ochotnie Juda sie poni'osl z nimi.

Lysy bylby pewnie trudno'sci robil o kazda sztuke i wage, gdyby na gwalt nie potrzebowal tego zasilku. Widok pozadanego srebra rozbroil go. Nie dajac tkna'c ani synowi, ani temu, kt'ory sie u niego podskarbim nazywal, sam worki do l'ozka po'sciagal i pochowal je 'smiejac sie, drzac, Zyda lajac, Sonke calujac, dolewajac do kubka, a gra'c rozkazujac na schwal.

Razem z Przemkiem, co bylo na zamku polskiego rycerstwa, uwolnionym by'c mialo; rado's'c wiec i ruch w podw'orcu byl wielki, gdy je'ncom o tym oznajmiajac, puszczono ich na swobode. Nie'swietny jednak wcale orszak mial towarzyszy'c powracajacemu do Poznania ksieciu. Ci, co stamtad wyjezdzali we zbrojach kosztownych, z przyborem rycerskim, odarci ze wszystkiego, ledwie lachmanami okryci wyszli z rak zwyciezcy. Nikt lepiej nad wojak'ow Lysego do gzla[102] odziera'c nie umial. Nie wyprosil sie tam nikt. Ziemianie zamozni szli teraz jak zebracy w opo'nczach, kt'ore im z laski rzucono. O konie tez swe nie 'smieli sie upomina'c. Dla ksiecia najlepszego wierzchowca spod czeladzi, kt'ora z Mina przybyla, wybrano. Inni u mieszczan i zolnierzy marchy[103] pokupowali na poreke, bo grosza nie mieli.

Cho'c p'o'zno juz bylo, gdy wszyscy wie'zniowie staneli do drogi gotowi, Przemko chcial zaraz jecha'c stad precz, Lysy dopominal sie, aby z nim przepil na zgode. Trzeba bylo przysta'c na to. Upokorzony, blady wszedl do izby Przemko. Lysy, jak zawsze, lezal na swym barlogu, Sonke majac po jednej stronie, ge'slarza po drugiej, wes'ol az do szale'nstwa i na p'ol pijany. Zobaczywszy ksiecia, pierwszy mu sie poklonil.

— Zgoda z wami! — krzyknal. — Zgoda! Ale drugim sie takimi blaszkami i lubinami lada jakimi wykupi'c nie dam. Szcze'scie masz, ze Sonka i Henryk wstawili sie za toba. Nie waz-ze sie drugi raz przeciw mnie, bo 'zle bedzie!

Przemko mruknal co's niewyra'znego, a wtem mu kubek podano. Lysy reke wyciagnal, aby potraci'c z nim o sw'oj, z kt'orego sie wylewalo, bo sie trzasl caly.

— Dziewke masz dobra — odezwal sie — he, i niczego, a wszelako ona mojej nie r'owna. Patrz no, co to za kasek!

I pod brode ja ujawszy, podni'osl Dorenowej twarz, aby sie jej lepiej m'ogl przypatrze'c. Nie zawstydzila sie bynajmniej pyszniaca sie soba niewiasta i 'smiala zalotnie. Ge'slarz poczal 'spiewa'c pie's'n, ulozona na pochwale ksiazecej kochanki. Wesolo's'c ta bezwstydna meczyla Przemka, kt'ory rad by sie byl co najpredzej stad uwolni'c. Odezwal sie wiec do Lysego:

— Pozw'olcie mi was pozegna'c, bo'c mi do domu spocza'c pilno. Dosy'cem sie po niewoli u was w Lignicy wysiedzial!

— To jed'z! Jed'z z Bogiem! — odparl Rogatka. — Pamietaj tylko drugi raz mi w rece nie wpadnij, bo sk'ore zedre!

Zaczal sie 'smia'c. Przemka gro'zba oburzyla.

— Wy'scie bezpieczniejsi od nas — mruknal — bo spod Skorolca zawczasu'scie zemkneli!

Lysemu dziko za'swiecily oczy.

— Ej, ty! — wrzasnal. — Jeszczem ci ja buty nie przytarl?!

Sonka, glaszczac go, ulagodzila, glowa tylko wahal.

— Zmykajze i ty lepiej drugim razem! — zawolal. — Mnie tam staremu nie bylo co robi'c, kiedym syna pewny byl!

Ksiaze sie sklonil. Szeroka dlo'n tlusta i nabrzmiala wyciagnal do'n Lysy, 'scisneli rece i tak sie rozstali. W podw'orcu ludzie i konie juz staly. Przemkowi, gdy swoich zobaczyl tak nedznych, poranionych, odartych, lza sie zakrecila w oku. Skinal na nich, nie przem'owili nawet do siebie, bo dokola 'cma[104] ciur'ow obiegla ich, przedrwiewajac z tego orszaku tak nedznego. Co konie starczyly, pospieszyl Przemko z lignickiego zamku, a gdy od wr'ot odjechali dalej w pole, dopiero swobodniej odetchnal, obejrzal sie za siebie, a z oblicza mu zna'c bylo, ze o zem'scie my'slal.

Dniem i noca, przerzynajac sie przez kraj w wiekszej cze'sci spustoszony, spieszyl ksiaze do Poznania, gdzie sie go wcale nie spodziewano jeszcze. Wojewoda i starszyzna wiecej rachowali na kaliskiego ksiecia niz na inne 'srodki oswobodzenia i zdumienie bylo wielkie, gdy sie jednego ranka Przemko u wr'ot ukazal. Po zamku rozleglo sie wolanie, wybiegli, kto zyl. Mina, kt'ora wyzwolila swego pana, jechala obok niego, kry'c sie nie my'slac. W jednej chwili podw'orca sie niewiastami, czeladzia, ludem napelnily.

Orcha dala zna'c Lukierdzie, kt'ora pod wrazeniem jakim's, jej samej niezrozumialym, wybiegla tez na meza spotkanie. Zsiadajac z konia ujrzal ja stojaca, zarumieniona nieco, z podniesionymi ku sobie rekami. Wzruszona byla, lzy jej ciekly. Przemko postrzegl to, ale oznaka przywiazania nie dotknela go. Nierychlo, wszystkich obdzieliwszy powitaniami, przystapil do Lukierdy. Wyra'znie okazana ozieblo's'c miala czas jej serce ostudzi'c, cofnela sie zawstydzona ku drzwiom, a gdy ksiaze zblizyl sie do niej, witala go juz tak zmieszana i nie'smiala, jak dawniej.

Tymczasem ci, co z ksieciem wr'ocili, rozpowiadali ciekawym, kto go i jak uwolnil, komu byl winien, ze go dluzej w gnilym lochu nie wieziono. Mina urosla w oczach wszystkich, i ci, co jej cierpie'c nie mogli, wdzieczni byli podziwiajac, jak 'smialo i szcze'sliwie sobie poczela.

Przemko, powr'ociwszy swobodny, juz tylko gniewem wrzal i odgrazal sie zemsta na Lysego. Wieczorem duchowni, panowie, ziemianie blizsi, do kt'orych doszla wie's'c o powrocie, zbiegli sie na powitanie pana, kt'ory hojnie i wesolo go'sci przyjmowal. Rozpowiadano sobie o tej bitwie, w kt'orej ksiaze ze swymi silami bil sie najdzielniej i temu wla'snie winien byl, ze, w 'srodek nieprzyjaciela zapedziwszy sie, zostal przeze'n otoczony. 'Swiadczyli uwolnieni, ze rycerstwo polskie walczylo dzielnie, a Niemcy mu nawet sprawiedliwo's'c oddawali.

Przy tej wieczornej uczcie Lukierdy juz nie bylo. Zamknieta z Orcha plakala nad soba i nad tym przyjeciem pogardliwym, jakiego od meza wobec dworu calego doznala. Dla zwiekszenia jeszcze jej smutku wpadla zlo'sliwa Bertocha z opowiadaniem gadatliwym i pelnym pochwal dla Miny, kt'ora dla pana swego nie wahala sie na ko'n wsia's'c i z Lysym zb'ojem zab za zab sie ujada'c. Slawila ja i przywiazanie jej do ksiecia, aby Lukierdzie gorzkie lzy wycisna'c. Orcha w ko'ncu, oburzona, musiala napastliwa wypchna'c gwaltem za drzwi. Zostawszy same, na nowo plaka'c zaczely.

— Mnie tu juz nie zy'c, mnie tu nie wyzy'c! — lkala Lukierda. — Jam tu i slugi niewarta. Uraga mi sie czelad'z, wy'smiewaja sie dziewki, maz gardzi. Gdybym skrzydla miala, polecialabym stad precz, a, precz! Poszlabym, gdybym mogla, pieszo do dziada, na 'swiata koniec, do ubogiej jakiej chaty, byle spok'oj znale'z'c i sromu nie znosi'c!

Orcha tulila ja, ale sl'ow na pocieche braklo. Lata nie przynosily nic opr'ocz nowych bole'sci. Male'nka tylko garstka ludzi lito'sciwszych szanowala i bolala nad biedna. Do tych nalezal Zareba z nieodstepnym druhem Naleczem. Oba oni, cho'c chcieliby byli zblizy'c sie do ksieznej, aby jej w czym posluzy'c i przynie's'c pocieche jaka, lekali sie na siebie i na nia 'sciagna'c ocz'ow. Bertosze tylko tego bylo potrzeba, aby Lukierde o co obwini'c mogla.

Gotowa byla drzwi im otworzy'c, wprowadzi'c, po'sredniczy'c, aby zaskarzy'c i zgubi'c.

Zareba, kt'ory od pierwszej chwili, gdy ja ujrzal, goraco byl w ksieznie rozmilowany, cho'c sie z tego nie zwierzal nikomu opr'ocz Nalecza, nie 'smial sie zblizy'c do niej, Orchy nawet unikajac i 'sledzac tylko z daleka lub przez drugich podszeptujac przestrogi. Zreczny dosy'c, nie dajac zna'c po sobie, iz ksiezne mial na my'sli ciagle, poslugiwal sie tak innymi, aby jej dopom'oc, sam zawsze kryjac sie za nich.

Orcha jedna domy'slala sie w nim tej zyczliwo'sci i rada byla, ze sie cho'c jedna dusza przyjazna znalazla na dworze, ale i ona z obawy posadze'n unikala Zareby. Prawie caly dw'or zreszta trzymal z Bertocha i Mina, kt'ore go sobie r'oznie ujmowa'c umialy. Spisek na pozbycie sie zawadzajacej wszystkim piastunki dojrzewal. Mina zapowiadala od dawna, ze ona sie na sluzbe do ksieznej dosta'c musi. M'owiac to, mrugala oczyma i dawala pozna'c, jak sluzy'c jej bedzie. Kilka razy juz o to ksiecia zagadywala.

— Co ja mam siedzie'c w dziurze jakiej's, kryjac sie na zamku! Czemu bym nie mogla przy ksieznie by'c i z nia razem? Nie potrzebowalby's do mnie sie wykrada'c po kryjomu!

Ksiaze nie odpowiadal na to. Lekal sie stryja Boleslawa i bystrego oka jego i ludzi, co mu o wszystkim donosili. Stryj sam i przez duchownych napominal go razy kilka o Lukierde. Dop'oki on zyw byl, musiano ja szanowa'c i oszczedza'c, bo stary stawal w jej obronie. Z jego porady i ramienia dostal sie na dw'or Przemyslawa lektor (pater spiritualis[105]) ksiadz Teodoryk, czlowiek uczony, gladki, przypodoba'c sie umiejacy. Ten mial, zyskawszy serce ksiecia, prowadzi'c go na lepsze drogi. Wyb'or czlowieka zdawal sie bardzo szcze'sliwy. Mistrz Teodoryk z Wloch powracal, umial wiele, nad wszystko przypodoba'c sie, komu tylko chcial. Uczono'scia zyskiwal sobie duchownych, uprzejmo'scia ziemian, latwo'scia w obej'sciu sie z nim samego Przemka, kt'oremu czytywal niekiedy, dobierajac rzeczy takich, aby go one rozrywaly. W sprawach sumienia nie byl tez surowym do zbytku, wiele rzeczy nie widzial, gdy nie bylo potrzeba.

Ambitny i wysoko patrzacy, cho'c Niemcem byl, a na'owczas juz cudzoziemcy sie rzadziej na wyzsze dostoje'nstwa ko'scielne dostawali, i jezyka krajowego sie nauczyl, i umial niemal za Polaka uchodzi'c. Cho'c kraju nie lubil, cho'c do Niemiec wzdychal, nie wyrwalo mu sie nigdy, co by go zdradzi'c moglo. Obluda w pozorniejsze szaty nie mogla sie przybra'c. Kochali go wszyscy, winszujac panu, ze takiego ojca duchownego pozyskal.

W obcowaniu tez najmilszym byl czlowiekiem; zawsze wes'ol, gniewa'c sie nie umial, nikomu nie okazywal niecheci, zadnego uczynku ostro nie zganil, kazdy wytlumaczy'c umial. Zdawal sie sama milo'scia ewangeliczna. Pieknej postawy, twarzy urodziwej, malych ustek ledwie widocznych, najcze'sciej u'smiechnietych, odziany starannie, do wszelkich uslug gotowy, nie wzdragal sie za kapelan'ow mszy czyta'c, za ksiedza Tylona pisarza kaligrafowa'c, dla go'sci zabawienia do stolu usia's'c i w poselstwie p'oj's'c, cho'cby najprzykrzejszym bylo.

Ksieciu Boleslawowi zdalo sie, ze czlowiek tak lagodny na Przemka wplynie, z kt'orym sila nic sie uczyni'c nie dawalo. Ksiadz Teodoryk poslannictwa swego podjal sie ochotnie, na dworze sie rozgo'scil i wszystkich rychlo jednal sobie. Potrafil Miny nawet nie urazi'c, udajac jakoby nie wiedzial, kim byla, Bertoche sobie pozyska'c, Orche przekona'c, ze ksieznej zyczyl dobrze i bolal nad jej losem, spodziewajac sie polepszenia jego. Po cichu tlumaczyl jej to, ze dla dobra Lukierdy nie godzilo mu sie zbyt jawnie bra'c jej strone. Po kryjomu i cicho przestrzegal, gdy co grozilo. W ciagu kilku miesiecy zdawal sie by'c jednym z najwiekszych mocarzy na dworze. Nikt sie bez niego obej's'c nie m'ogl, chwalili go wszyscy, on tez kazdego.

Po powrocie ksiecia on pierwszy przyszedl, Bogu dzieki skladajac, iz dobrego pana wyzwolil. Opowiadal potem, jak wszyscy tu lzy leli po nim, modlac sie za jego oswobodzenie, ile mszy na te intencje odprawialo sie w zamkowym ko'sciele, jak lud pospolity jeczal itp. O Minie, kt'ora tego wyzwolenia narzedziem byla, nie wspomnial wcale ks. Teodoryk, bo nigdy o niej nie m'owil z ksieciem. Przemko w zapale pierwszej chwili napomknal otwarcie, iz jej byl winien uwolnienie, czego Teodoryk zdawal sie nie rozumie'c. Wyrwalo mu sie tez jakie's wyrazenie o Lukierdzie niepochlebne, ale i to przeszlo nie poslyszane przez ojca duchownego.

Teraz polozenie lektora coraz sie trudniejszym stawalo, Boleslaw kaliski nalegal na'n, aby powaga swa przejednal i zblizyl malzonk'ow. Ksiadz Teodoryk szeptal, ze to wymagalo czasu. Nie czynil nic. W kilka dni po rozmowie z nim, Przemko znowu na Lukierde rzucil slowo niechetne. Lektor westchnal.

— Milo'sciwy Panie, ksieznej o nic obwini'c nie mozna — rzekl. — W otoczeniu jej blizej stojace osoby wplyw moze na nia maja niedobry. Mozna by spr'obowa'c slugi jej odmieni'c?

— Jedna stara piastunke chcialbym oddali'c — odezwal sie ksiaze. — Ta ja od wszystkich odstrecza, o Szczecinie prawiac i karmiac w niej tesknote. Ale tak czy inaczej otoczona, nigdy mi ona przychylna nie bedzie — dodal Przemko.

Ksiadz Teodoryk o'smielil sie temu zaprzeczy'c.

— Serca ja od niej nie potrzebuje — rzekl ksiaze — lecz nie chce, by ludzie rozpowiadali, zem jej niemily. Piastunka stara nad jej losem boleje, drudzy ja tez maja za nieszcze'sliwa. Wygna'c babe potrzeba.

— Milo'sciwy Panie — szepnal ksiadz Teodoryk — wypedzi'c ja, aby po 'swiecie nosila, co w domu zosta'c powinno, zly spos'ob. Chyba sowicie obdarzona oddali'c, aby wdzieczna by'c musiala.

Ksiaze przerwal niemila rozmowe. Wieczorem u Bertochy glo'sno juz m'owiono i cieszono sie z tego, ze Orcha precz p'oj's'c musi. Zaniosla wiadomo's'c te do Miny przyjaci'olka.

— Na miejsce piastunki ja tam p'ojde! — zawolala Mina zywo. — Struje jej tak zycie, ze sie lzami udusi. Ona tu niepotrzebna!

Dwie kobiety naradza'c sie poczely nad przyszlo'scia. Przemka potrzeba bylo do reszty od niej odstreczy'c — a potem…

— Moze Mszczuj pomorski zy'c z mniszka Fulka — wolala Mina — Lysy trzyma Dorenowa, nic im nikt nie 'smie rzec! Czemu by Przemko nie mial zy'c ze mna?!


Rozdzia l VI | Pogrobek | Rozdzia l VIII