home | login | register | DMCA | contacts | help | donate |      

A B C D E F G H I J K L M N O P Q R S T U V W X Y Z
À Á Â Ã Ä Å Æ Ç È É Ê Ë Ì Í Î Ï Ð Ñ Ò Ó Ô Õ Ö × Ø Ù Ý Þ ß


my bookshelf | genres | recommend | rating of books | rating of authors | reviews | new | ôîðóì | collections | ÷èòàëêè | àâòîðàì | add

ðåêëàìà - advertisement



Rozdzial VI

Uplynelo dwa lata albo raczej przewlokly sie one ciezkimi kroki, wydajac jakby wiekami dwoma. Nic prawie nie zmienilo sie na pozna'nskim zamku, Przemko ani sie przywiazal do zony, ani od Niemki odwiazal, kt'ora coraz wieksza wladze nad nim zyskiwala. Zolnierska c'orka lepiej przypadla do obyczaj'ow mlodego pana. Przebierala sie dla'n po mesku i jechala z nim w lasy, a na lowach 'smielszego i zuchwalszego nad nia nie bylo. Musieli ja drudzy zaslania'c i broni'c, bo sie nieraz rzucila na dzika, na nied'zwiedzia, na wilka nie baczac, ze sil po temu nie miala. Wla'snie w'owczas najwiecej ja milowal Przemko, gdy dokazywala tak dzielnie, gdy potem z dworzany i lowcami slowy rubasznymi zartowala, nie rumieniac sie i nie wstydzac niczego, nie dbajac o ludzi. Znajac te sile swa, Mina uzywala jej i naduzywala, Przemko ulegal.

Czasami wybuchaly kl'otnie i spory gwaltowne, tak ze do raz'ow przychodzilo. Na'owczas ksiaze przez dni kilka do niej nie chodzil, a ta w rozpaczy i gniewie tarzala sie po ziemi, zwlaszcza gdy jej doniesiono, ze u zony bywal. W ko'ncu po kryjomu szla przekupiona przez nia Bertocha do pana, opowiadala mu, jaka to wielka milo's'c miala Mina dla niego, jak bez niego ani je's'c, ani spa'c nie mogla, ze sie w ko'ncu stru'c albo utopi'c byla gotowa, a takiej drugiej nie znale'z'c.

Skoro Przemko lito'sciwszym sie stal dla Lukierdy i powa'sniwszy sie z tamta, szedl do niej, a przesiedzial dluzej, poploch padal na dw'or niewie'sci, kt'ory Pomorzanki nie lubil, poruszalo sie wszystko i spiskowalo, aby pana z milo'snica pojedna'c. Zabiegali tak, ze go w ko'ncu do niej 'sciagneli. Zaczynala sie kl'otnia na nowo, a ko'nczyla czulo'scia wielka.

Lukierda znowu spok'oj odzyskiwala, kt'orego pragnela, bo lata przezyte malzonk'ow z soba przejedna'c nie mogly. Ona czula trwoge na widok meza, on mial wstret do cichej, bladej istoty. Mawial czasem z pogarda, ze w szczeci'nskich wodach rybe zlowil, kt'ora zimna krew miala. Gdy przychodzil do niej, z Mina sie powa'sniwszy, i dluzej zasiedzial, bole'snie sie z jej prostaczych obyczaj'ow, ulubionych pie'sni i mowy naigrawal. Kra'sniala, sluchajac i slowa mu nie odpowiadajac, Lukierda, lzy sie jej na kro'sna toczyly, a dojrzal je Przemko, to sie i za placz gniewal.

Z poczatku o owej milo'snicy na zamku mieszkajacej nic nie wiedziala ksiezna; umy'slnie o niej zaczeto Orsze rozpowiada'c. Piastunka swej pani donosi'c o tym nie chciala, najgorecej pragnac zblizy'c do siebie malze'nstwo. Ale cokolwiek ku temu zrobila, obracalo sie na przekore. Nie mogac przez piastunke ksiezne zawiadomi'c o Niemce, Bertocha dobrawszy chwile, sama do niej poszla z jezykiem. Uczynila sobie twarz milosierna, udala lito's'c wielka, wzdychajac i zalac sie nad losem pani, iz milo'sci meza nie miala. Po cichu zwierzyla jej, jaka tego byla przyczyna.

Zarumienila sie, sluchajac, Lukierda, chciala przerwa'c i nie da'c doko'nczy'c, ale Bertocha na swym postawila i wy'spiewala wszystko, nawet, ze Mina byla na zamku i kiedy ksiaze do niej chadzal.

Gdy odeszla, zaplakala ksiezna, a Orcha, zastawszy ja we lzach, domy'slila sie przyczyny. Powiedziala piastunce wiernie, co slyszala.

— A! Ja o tym dawno wiem! — zawolala Orcha. — Ale c'oz nam radzi'c na to? Po co sie tym meczy'c? Ona tu od nas starsza!

W dziedzi'ncu potem raz przechadzajaca sie i pyszniaca piekno'scia swoja pokazala Bertocha Mine swej pani. Lukierda wiedla, bladla, chorzala, a ta kwitla jak r'oza, uragajac sie swa 'swieza mlodo'scia za wcze'snie starzejacej pani. Na bialej twarzyczce ksieznej lzy pooraly marszczki, oczy miala wyplakane, ka'slala[75] i slabla. Tesknica ja dusila. Zamykala nieraz oczy, aby cho'c my'sla sie przenie's'c na sw'oj 'swiat dawny, wesoly i swobodny. Wr'oci'c do niego byloby dla niej szcze'sciem najwiekszym, uciec pieszo, jak malzonka ksiecia Boleslawa Lysego; ale strzezono ja pilno. Tu trzeba bylo schna'c i powoli umiera'c.

W tym roku dlugo spoczywajacy ksiaze Przemyslaw, kt'oremu teskno bylo, ze wojowa'c z kim nie mial, znalazl przeciez sposobno's'c wynij's'c[76] z domu i rycerzy swych wyprowadzi'c w pole.

Boleslaw Lysy, Rogatka zwany, wierzyciel, kt'ory nigdy spokojnie usiedzie'c nie umial, a rwal sie po pijanemu, aby wyrwa'c z tej nedzy, w jaka popadl, bo czesto konia pod siodlo nie mial, chleba mu braklo, a miasta i ziemie za lada co musial zastawia'c, nasiadl sie[77] na synowca Henryka wroclawskiego, aby mu odebra'c jego dzielnice. Zawsze sie kolo niego niemieckich lotr'ow a zb'oj'ow krecily gromady. Wypatrzono chwile, gdy spokojnie Henryk w Jelczy siedzial w nieobronnym dworze, nadal na'n Rogatka zgraje, kt'ora wywl'oklszy z l'ozka synowca, zawiozla go do Lehen i tam posadzono w wiezieniu. Rogatka zaklal sie, ze go nie pu'sci, az mu ziem nie odda, kt'ore w spadku po Wladyslawie-biskupie zagarnal.

Na wie's'c o gwalcie tym i zdradzie, wszyscy ksiazeta powinowaci ruszyli sie w obronie uciemiezonego Henryka. Szedl krakowski Pudyk[78], szedl z Kalisza Pobozny, Konrad z Glogowa, Wladyslaw z Opola, musial i Przemko z nimi. Jak z jednej strony sily wielkie gromadzily sie przeciw Rogatce, tak i on nie spal. Syna Henryka w pomoc wziawszy na'sciagal Mi'snian[79], Szwab'ow, Bawar'ow, Niemc'ow r'oznego rodu. Brandeburczyk tez z Sasami swymi i's'c mu mial z posilkiem, ale wziawszy od Wroclawian pieniadze, zostal w domu. Przemko razem ze stryjem ochoczo ruszyl na wyprawe. Z zona ledwie sie pozegnal, ale Mina puszcza'c go nie chciala lajac, ze w cudze sprawy sie miesza i przeciw Niemcom idzie. Nic to nie pomoglo, bo ksiaze Boleslaw prowadzil go z soba.

Bylo to na wiosne, w sam dzie'n 'sw. Jerzego, gdy sie dwa wojska spotkaly miedzy Skorolcem a Procanem. Zdalo sie zrazu, iz Polacy zwycieza. Rogatka nawet tak sie ulakl, iz pierwszy z pola uszedl, ale syn jego tak zajadle napieral na wojska sprzymierzone, kt'orym jednego wodza i glowy braklo, ze je pobil i ksiazat nawet pobral do niewoli. Przemko, kt'ory zapalczywie walczac, wparl sie z pulkiem swym w sam 'srodek Niemc'ow, pojmany zostal z lud'zmi i ranny poszedl w moc 'Slazak'ow. Jeden z zolnierzy zbiegly od Skorolca przywi'ozl o tym do Poznania wiadomo's'c. Zawichrzylo sie strasznie na zamku.

Wpadla, rece zalamujac, Bertocha do ksieznej, z ta wiadomo'scia. Doniesiono jej pono gorzej, niz bylo; ulekla sie, aby Przemko nie przyplacil zyciem, a ksiezna nie zapanowala; stala sie wiec pokorna. Lukierda przerazila sie ta wie'scia, zal jej moze bylo czlowieka, cho'c ten jej strasznym byl; nadszedl przeciez zaraz kasztelan sremski Sambor, uwiadomiony lepiej, i uspokoil ja donoszac, ze chciwego Rogatke lada kawalkiem ziemi zalagodza, a ksiaze, powr'ociwszy, okup ten odzyska sila. Rany straszne nie byly, uspokojono ksiezne; czyni'c tez nie mogla nic, na stryja zdajac wszystko, kt'ory musial Przemka ratowa'c.

Wcale[80] inaczej wiadomo's'c przyjela Mina; jak tylko sie o niewoli dowiedziala, nie tracac chwili przebrala sie po mesku, dobrala sobie ludzi kilku, co sie jej towarzyszy'c ofiarowali, Niemc'ow samych i tejze nocy pu'scila sie do Lignicy.

Niewola u Rogatki lekka nie byla, bo ten nie zwazal ani na dostojno's'c, ani na powinowactwo; zamykal po lochach, glodem morzy'c byl got'ow. Zly a zapamietaly, czesto nieprzytomny m'owil 'smiejac sie, ze aby z czlowieka co wydusi'c, potrzeba go dusi'c bylo. Duszono tez po najsmrodliwszych jamach pobranych wie'zni'ow, a Przemyslawowi dostal sie loch w Lignicy ciemny, w kt'orym go Niemcy dzie'n i noc strzegly. Rogatka, kt'ory pierwszy uszedl z placu, teraz gdy mu sie szcze'scie u'smiechnelo, odgrazal sie, ze wie'zni'ow glodem pomorzy, je'sli mu grzywien[81] i ziemi nie dadza.

Niemka, zaslyszawszy, gdzie pana szuka'c miala, w kilka koni wprost pu'scila sie do Lignicy. Wiedziala jako i drudzy, jak Rogatka zyl i przez kogo do'n trafi'c bylo mozna. Z Niemcami sie ugryzajac po niemiecku, dotarla do zamku, w kt'orym Rogatka sie znajdowal, a ze mu sie powiodlo, szalal lepiej niz kiedy.

Juz z dala po zamku pozna'c bylo latwo, co sie tu dzialo. Zbiegowisko ogromne najemnika zalegalo dokola, lupy wroclawskie dzielac, pijac, grajac w ko'sci, a na rozb'ojnicza gromade wiecej niz na wojsko wygladajac. Na walach pod murami, na przedmie'sciach pelno bylo zoldactwa, kt'ore i zamek zajmowalo.

'Smiala Mina, gdy sie potrafila przedrze'c do 'srodka, gdzie zadnego ladu nie bylo, przedarla sie tez prawie gwaltem az do izby, w kt'orej Lysy ze swa kochanka, grajkiem i blaznem pil a pokrzykiwal. Zobaczywszy ja ni kobiete, ni mezczyzne, bo do obojga byla podobna, stary zrazu nie wiedzial, co poczyna'c, patrzal na nia a patrzal. Ta wprost do Sonki Dorenowej podszedlszy, przy niej siadla. Odezwala sie do niej po niemiecku.

— Ty's jego kochanka — wskazala na Lysego — no, a jam tez polskiego ksiecia ulubiona. Powinna's mi pom'oc.

Rogatka doslyszal.

— Zjesz licha nizeli ty albo i sam diabel mu pomoze! — krzyknal. — A po co lazl? Ma to, na co zarobil, niechaj lape ssie!

Zaklal sie po niemiecku. Tymczasem Mina po swojemu piekna Sonke uchadzala.

Rogatka zzymal sie niespokojny.

— Precz z nia stad! — wolal.

— No to wsad'z mnie z nim do wiezienia! — krzyknela Niemka wstajac. — Wsad'z! Bede siedzie'c z nim razem!

— On zonke ma, co tobie do niego?

— Jam mu wiecej niz zona — odparla Mina. — Sluchaj stary — i poklepala go po ramieniu — nie bad'z zly! Ja go widzie'c musze.

— Oho! Do jamy mu bede milo'snice slal, azeby lzej bylo siedzie'c! Niedoczekanie! — zawolal Lysy, po'swistujac.

— M'owze, ksiaze, czego od niego chcesz, to ci dadza!

— Czego ja chce? Albo to on nie wie?! — krzyknal stary. — Ziemi chce! Musi mi jej da'c dobry szmat! Mnie moja wlasna spod n'og uciekla, synowcowie ograbili, lichwiarze w zastaw pobrali. Ludzie nade mna nie mieli lito'sci i ja nie bede jej mial nad nimi!

Nie zrazana odpowiedzia ta, Mina zaczela wrzaskliwie nalega'c na niego z napastliwo'scia kobieca. Sonka Dorenowa goraco brala jej strone.

— On ci tyle, co inni nie zawinil — odezwala sie — wiecznie go trzyma'c nie bedziesz!

— On wcale wam nie zawinil — pochwycila Mina — stryj kaliski gwaltem go pociagnal z soba. Niechze on teraz go wykupuje.

— Wszyscy oni jednej miary i warci u mnie gni'c w lochu, pod nogami! — wrzasnal, kubkiem stukajac, Lysy. — Mnie nalezalo panowa'c na Wroclawiu i na Krakowie i — wszedzie! Dlugom na to czekal, az polapalem; niech siedza!

Poglaskala go Dorenowa, uspokajajac, ge'slarz zaczal brzaka'c i pod'spiewywa'c, Lysy popil i troche sie udobruchal. Poslyszawszy ged'zbe[82], sam tez nuci'c zaczal, na Mine patrzyl szydersko i lubieznie, a ta mu wzrokiem r'ownie 'smialym odpowiadala. Uczula zaraz, ze Lysy zaczynal lagodnie'c i skorzystala z tego.

— Ksiaze — odezwala sie 'smialo — nie bad'z dzikim, to wam nie przystalo, pu's'c mnie do mojego pana!

— Szkoda cie, ty kwiatku, zeby's w tym lochu gnila, w kt'orym on siedzi. Tam tylko szczurom i zabom zy'c! — za'smial sie Rogatka.

— No to go kaz z lochu do izby jakiej przeprowadzi'c! — nalegala Dorenowa, moze aby sie pozby'c Miny i jej wejrze'n zalotnych.

Ksiaze sie za wasy targnal.

— E, wy baby, wy baby! — zawolal. — Przez was to ludzie gina!

Odwr'ocil sie do ge'slarza.

— Graj, ty jucho!

Zabrzeczaly struny, a Lysy poczal wy'spiewywa'c po'swistujac.

— Ha! ha! — przerwal. — Piosenki! piosenki! Henryczek synowczyk m'oj, ten to 'spiewki sklada'c umie[83]. Niechajze teraz sobie za'spiewa!

Zmiekl powoli Rogatka. Minie kazal zrazu i's'c precz. Dorenowa sie za nia ujela; potem mruczal do niej i dostal za to po twarzy, na ostatek Sonka, sama sie rzadzac za niego, zawola'c kazala burgrabiego zamkowego i przy ksieciu rozkaz mu dala:

— Polskiego ksiecia z lochu wyprowad'zcie do czarnej izby i ta (wskazala na Mine) niech do niego przystep ma!

Wtem Boleslaw uderzyl o st'ol pie'scia ogromna.

— Ty jaka's! Co ty tu bedziesz dawala rozkazy?

— A bede — zawolala Dorenowa. — Bede! Albo to ja mocy nie mam, kiedy i ty mnie slucha'c musisz! — Odwr'ocila sie do burgrabiego.

— Slyszale's? Ja kaze — i on musi to kaza'c, co i ja!

Lysy sie po glowie musnal.

— Grajku, psi synu, grajze na pocieche!

Za odchodzacym burgrabia wybiegla Mina zaraz, wciskajac mu pieniadze i raczac go dobrym slowem. Szli razem ciemnymi izbami az na tyl zamku, kedy szyja kowanymi drzwiami zamykana prowadzila do zimnego lochu. Mine gniew ogarnial. Otwarto drzwi, chciala sie rzuci'c zaraz, ale w ciemno'sci nic dostrzec nie mogla. Przemko, zobaczywszy 'swiatlo, z barlogu sie porwal, krzyknal i przypadlszy, rzucil sie jej na szyje.

Mina pochwycila go, wiodac z soba na g'ore.

— Chod'z, chod'z! To nie wiezienie, a gr'ob! — krzyknela.

Burgrabia nie dal im tak i's'c, ujal ksiecia za reke i sam postapil naprz'od. Po wschodach[84] idac, Przemko 'sciskal, milczac, swa wybawicielke.

— C'oz! Swobode's mi przyniosla?! — zawolal, gdy wyszli na g'ore.

— Jeszcze nie, alem cho'c lzejsze w izbie wyprosila wiezienie — odpowiedziala Mina. — Lysy ziemi chce, daj mu, byle cie pu'scil!

Przemko milczac potrzasnal glowa, stekal na rane. Gdy na ja'sniejszy dzie'n wyszli, zlekla sie Niemka, ujrzawszy go bladym, z'oltym i wynedznialym. Odzienie na nim bylo poszarpane i zbrukane, sloma obleple i brudne. Zamiast zaplaka'c, dziewczyna z gniewu na Rogatke trzesla sie i tupala nogami.

Burgrabia[85] wpu'scil ich oboje do czarnej izby. Zwala sie ona tak i godna byla swego nazwiska. Stechlizne w niej czu'c bylo, jedno okno gleboko w murze osadzone slabo ja o'swiecalo. Wiosenne cieplo jeszcze sie w glab tych 'scian kamiennych nie dostalo — zimno i tu bylo przejmujace. Mina dala pieniedzy, aby drew przyniesiono i naniecono ognia. 'Smiala, napastliwa, rozkazywala obcym ludziom, a ci sluchali jej, sadzac, ze prawo do tego mie'c musiala.

Przemko jeczal, na lawe leglszy, Niemka biegala, krzatala sie, krzyczala. Patrzal na nia i mimo ze zbolaly byl, rozja'snialo mu sie lice. 'Smialo'scia swa, zapobiegliwo'scia brala go za rece. W wiezieniu samotnym przychodzily mu my'sli r'ozne, czul sumienia zgryzoty, mial los sw'oj tera'zniejszy za kare boza, grzesznego zycia kaja'c sie juz byl got'ow. W tej chwili pokutnicze zamysly poszly precz, Mina je czarnymi oczyma odegnala. Z jej przybyciem odzyskiwal nadzieje rychlej swobody.

Poczal rozpytywa'c Niemke.

— C'oz ten niegodziwiec prawi! Widziala's go? Jake's sie tu dostala? Pytala's go o mnie?

— Wykupu chce, pragnie mu sie ziemi — powt'orzyla Mina jak wprz'ody. — Ziemi! Trzeba mu ja da'c!

Przemko sie nachmurzyl.

— Ziemi nie dam — zamruczal — nie dam, cho'cbym tu zgni'c mial. Ziemia to nie moja.

— A czyjaz? — podchwycila Mina.

— Pradziadowska, ojcowska. Kto ja wzial po nich, ten powinien odda'c w calo'sci. Jam jej nie przyrobil, a mialbym obrywa'c! Nigdy!

Mina glowa krecila.

— Jeszcze's malo w tym gnilym lochu siedzial, kiedy tak m'owisz — odparla.

— Grzywny mu zaplace! Okup dam!

— Ale on i grzywien chce, i ziemi — zawolala Niemka — a zycie twoje drozsze niz oboje! Co ci po ziemi, gdy w lochu siedzie'c bedziesz?

— Nie bede — odparl Przemko. — Niedoczekanie tego pijanicy, aby nas trzymal dlugo. Znajda sie tacy, co sie za mnie i za innych upomna.

— Kto? Wszak pobil wszystkich! — wolala Mina.

— On? On pierwszy zbiegl z placu.

— Syna ma lepszego niz sam.

Przemko westchnal ciezko.

— Ziemi chce! — zamruczal. — Ziemi nie dam! Nigdy!

Nie sluchajac juz go, Mina sie krecila po izbie, starajac sie ja mieszkalna uczyni'c. Jezykiem niemieckim a 'smialo'scia swa z lud'zmi zamkowymi rady sobie dawala przedziwnie. Wchodzila i wychodzila, nie pytajac ich, jakby jej nikt pyta'c i broni'c tego nie mial prawa. Kazala im sobie przynosi'c spod zamku, czego potrzebowala, slowem, oswojona wnet znajdowala sie tu jak w domu. Zoldacy ja po korytarzach zaczepiali, odcinala sie im dumnie, gdzie bylo potrzeba dawala pieniadze, umiala krzykna'c, zakla'c jak zolnierskie dziecie, nie bala sie nikogo.

Przemkowi nowy duch do piersi wstapil, ogrzal sie, wyciagnal, napil, mial przem'owi'c do kogo. Nierychlo spytal, co sie u niego na zamku dzialo. Niemka ramionami ruszyla.

— Co sie tam ma dzia'c?! — zawolala. — Na Lignice cie odbija'c nie p'ojda, sil nie maja. Bylo was kilku na Lysego, a nie zmogli'scie[86] go, to'c wojewoda Przedpelk z Petrykiem sie nie porwa na niego!

O zone nie 'smial ksiaze pyta'c, czekal az sama mu co's moze powie, jakoz Mina ozwala sie:

— Lukierda wasza pono krzyknela, dowiedziawszy sie, ze pan maz w niewoli, a teraz rada moze, iz sie was pozbyla. Znajda sie dworzanie, co ja pociesza…

Przemko surowo spojrzal na nia.

— C'oz sie to krzywisz? — dodala. — Wiadomo to, ze dw'or meski bardzo te pania kocha. Przed nimi slowa na nia bakna'c nie mozna, gotowi broni'c. Na mnie tylko psy wieszaja! Przeciez ksiezna tu was ratowa'c nie spieszyla, tylko ja…

Nazajutrz rano poszla Mina do Dorenowej, kt'ora sama zastala. Lysy z grajkiem, nie odstepujacym go ani na chwile, poszedl do Niemc'ow swoich. Lubil sie z tym lotrostwem zabawia'c jak dobry towarzysz, slucha'c tlustych ich zart'ow, 'smia'c sie, pi'c z nimi, a cho'c czasem kt'orego, gdy go obrazil, zbi'c kazal albo obwiesi'c, Niemcy mu tego za zle nie brali. Wl'oczegi te, obce sobie, nie tak sie kupy trzymali, by jeden zbyt goraco za drugiego sie ujmowal. P'ol dnia tak czasem w podw'orzu albo na walach, na pr'oznej beczce siadlszy, grajka u n'og posadziwszy, trawil Lysy miedzy zoldakami, dop'oki mu sie za Sonka Dorenowa nie zatesknilo albo drzema'c nie zachcialo. Na'owczas grajka z soba ciagnac, kt'ory go poprzedzal, na zamek powracal.

Z rana Dorenowa byla sama, bo chlopiec jej, synalek juz spory, urwisowal tez miedzy knechtami. Lezala spoczywajac, a niewiasty kolo niej jak przy chorej chodzily, bo slugami otacza'c sie lubila, aby za ksiezne uchodzila. Opryskliwa, sroga, dziwaczna, dla pokazania swej mocy dziewki kazala chlosta'c, a dobrego slowa nikomu nie dala. Na'sladowala w tym Lysego, kt'ory szydzil, 'smial sie, a nagle potem w'sciekal, bil i wieszal, gdy mu innej zabraklo zabawy. Gdy Mina weszla, wla'snie trzymala dziewke za kose, a policzki jej czerwone 'swiadczyly, ze podniesiona reka p'olksieznej nie pr'oznowala. Zobaczywszy obca, popchnela sluge i starszej, co obok stala, dala rozkaz, aby ja ochlostano.

W izbie kochanki ksieznej bylo dosy'c poka'zno, bo sie 'swiezych lup'ow cze's'c jej dostala; ale niedawno jeszcze 'sciany byly odarte, skrzynie wypr'oznione, bo przed wojna wszystko pozastawiano. Sonka rada byla i dumna ze zwyciestwa Lysego, obiecujacego, ze sie pr'ozny skarbiec zapelni. Zmiarkowala[87] Mina, ze kobiecie dumnej przypochlebi'c sie trzeba bylo, przystapila wiec do niej z pokora i wdzieczac sie.

— Wy'scie tu, milo'sciwa pani, prawdziwa ksiezna — rzekla. — Winnam wam tylko, ze mojego pana z lochu dobyto, niechze B'og wam za to zaplaci! Macie dobre, wspaniale serce ksiazece! Wy u Boleslawa mozecie, co zechcecie!

— Pewnie, ze zrobie, co zechce! — odpowiedziala, 'smiejac sie i podnoszac nieco, Dorenowa, kt'ora wlosy piekne, w nieladzie rozpuszczone zawiazywala.

— A! Jakie wy 'sliczne wlosy macie! — dodala Mina. — Nie dziw, ze wasz stary glowe dla takiej piekno'sci traci, kt'oz by nie oszalal dla niej!

Sonka u'smiechala sie i pysznila.

— A! Ty! pochlebnico! — mruczala.

— Ksiezno ty moja, ciebie by i kr'olowa nazwa'c sie godzilo — ciagnela dalej Niemka — bad'z do ko'nca milosierna, jake's poczela! Dopom'oz mnie, nieszcze'sliwej! Mnie trzeba koniecznie mojego biednego pana wyzwoli'c!

— O o, to trudno — szepnela Dorenowa. — To trudno!

— A co dla was trudnego? Jak wy mu sie u'smiechniecie i pogladzicie pod brode?

Sonka glowa krecila.

— Ziemi kawalek musi da'c — rzekla — nic nie pomoze; na ziemie m'oj Boleslaw lakomy, bo mu juz jej malo zostalo. O, ziemi musi da'c!

— Ziemia, ziemia! — zawolala Mina. — Co ona warta? Grzywny lepsze.

— Grzywny — roz'smiala sie Dorenowa — grzywny dla mnie, a dla niego ziemi szmat. Za wolno's'c warto zaplaci'c!

— Grzywny dla was i dla ksiecia lepsze — m'owila Mina. — Co po ziemi, kt'ora nieustannie strzec trzeba, a i ludzi pilnowa'c?

— Musi ziemie da'c! — potwierdzila raz jeszcze Sonka. — Nic nie pomoze. Zaklal sie Boleslaw, ze bez ziemi nie pu'sci.

Pochylone ku sobie dwie niewiasty szepta'c poczely, Mina m'owna, zywa i 'smiala przewage miala nad otyla, ociezala i niezbyt szczebiotliwa Dorenowa. Rozstaly sie przyja'znie z soba.

Gdy ksiaze napily, grajka wiodac za soba i przy'spiewujac, do izby powr'ocil, a Dorenowe kazal wola'c do siebie, przyszla do'n wystrojona, pogladzila pod brode, siadla na lozu i poczela za polskim ksieciem przemawia'c.

Ksiaze, cho'c podpiwszy, jedno mial ciagle na ustach:

— Ziemi musi mi da'c!

Od tego nie odstepowal. Tymczasem, by sie pozby'c natretnej, grajkowi, usypiajacemu ze znuzenia, klatwami i gro'zbami coraz oczy otwieral.

Nie wymogla nic na nim kochanka, bo pomrukiwal ciagle:

— Ziemi i grzywien! Skarbiec u niego bogaty. Ojciec skapy byl, na ko'scioly nie rozdal wszystkiego. Kaliski stryjek mu przysporzyl mienia. Musza da'c!

Sonka nam'owi'c chciala, aby sie jakim tysiacem grzywien dal wykupi'c, ale Boleslaw, ogromnym kulakiem uderzywszy o krawed'z loza, zaklal sie, ze bez ziemi nie bedzie nic.

— Kazdy z tych je'nc'ow musi mi da'c po kawalku! Ani czeski kr'ol, ani cesarz nie pomoze, bo ja sie ich obu nie boje; dam ich po'scina'c, kiedy w reku mam, albo glodem zamorze!

Glaskala go Sonka pr'ozno, nie dal sie uglaska'c.

Wkr'otce potem wtoczyl sie Henryk Otyly, syn Lysego, zwyciezca, kt'oremu ojciec zawdzieczal ksiazat niewole. Krzyknal na'n, aby do Przemka szedl, i oznajmil mu, ze bez ziemi sie nie uwolni, a i grzywien doplaci'c musi. Otyly mial mir[88] u ojca, a sprawa obu jedna byla. Silniejszy i trze'zwiejszego umyslu byl. Glowa potrzasl.

— Sluchajcie no, ojcze — rzekl powoli. — Dobra rzecz ziemi szmat wzia'c i srebra, ale ja bym od Przemka wolal grzywny. Da ci kawal Wielkiej Polski, niepok'oj kupim sobie. I on, i kaliski beda napadali, tchna'c nam nie dadza, aby wydrze'c nazad. Ja bym mu okup sowity kazal da'c i pu'scil do licha.

Sonka potwierdzala.

— Dobrze m'owi! Rozum ma!

Ale Rogatka laja'c poczal ja i syna; dopiero postrzeglszy, iz sie gniewu nie zlekli, zlagodnial.

— Da ziemi czy nie, a zada'c trzeba — rzekl. — M'ow, ze ziemi chce!

Grajkowi 'spiewa'c kazal i za'swistal nute, kt'ora on pochwycil.

Otyly z wolna powl'okl sie do czarnej izby. Od owego dnia, gdy ich w bitwie pobral do niewoli, nie widzieli sie z soba. Henryk mlody byl, rycerska dzielna mial posta'c, ale przed czasem sie roztyl, a ojcowskie rozpasanie troche na nim wida'c bylo. Przemko, ujrzawszy go wchodzacego, zadrgal caly, z lawy sie nie podni'osl. Gniew zwyciezonego zawrzal mu w piersi. Henryk powoli szedl ku niemu.

— Ano! — rzekl. — Wysiedzieli'scie juz pokute, czas by wam do domu… Mloda zonka na was czeka! Ojciec mnie tu posyla. Chcecie na swobode? Z niewoli darmo nie puszcza nikt!

— Okup dam — rzeki Przemko kr'otko i sucho.

— Ojciec ziemi chce — odparl Otyly.

— Ziemi nie dam! — predko zawolal Przemko. — Bede gnil tu, a ojcowizny nie pokraje.

Henryk Otyly, cho'c nie proszony, usiadl przy wie'zniu na lawie i w boki sie ujal.

— A jak nazad do lochu wrzuca?

— Wola boza — rzekl Przemko. — Wojna sie raz powiedzie, drugi nie. Co jutro bedzie, nikt nie wie.

Otyly uderzyl go po kolanie.

— Co grzywien dacie? — spytal.

Przemko zwr'ocil sie zywo.

— M'ow, co chcesz, dam, co moge.

Zaczal sie targ miedzy nimi. Mina, stojac w ciemnym kacie, sluchala z natezona uwaga. Stanelo na grzywien tysiacu.

— 'Slijciez zaraz do Poznania, aby wam je tu przywieziono, albo za granice nie pu'scimy inaczej.

— A rycerskie slowo?

— Eh, eh! Slowo wiatr! — roz'smial sie Otyly. — Srebro na st'ol!

Wtem Mina niecierpliwa wyrwala sie z kata. Ujrzawszy ja, Henryk sie roz'smial, bo o niej pewnie slysze'c musial, i przypatrywal sie ciekawie.

— Po grzywny do Poznania nie potrzeba! — zawolala. — Tysiac grzywien znajdzie sie w Lignicy dla polskiego ksiecia.

Nie tlumaczac sie wiecej, przystapila do swojego pana.

— Gotujcie sie do drogi! — rzekla wesolo. — Do jutra rana ja okup zaplace.

To m'owiac, chwycila zaslone[89], pas 'scisnela i wybiegla, drzwi za soba zamykajac z halasem.

Od rana dla wygody przeodziala sie zn'ow po kobiecemu i pieknie jej w tym bylo.

Henryk Otyly wstal.

— Szatan nie baba — rzekl — ale zeby w Lignicy dla was tysiac grzywien znalazla, wierzy'c mi sie nie chce.


Rozdzia l V | Pogrobek | Rozdzia l VII