home | login | register | DMCA | contacts | help | donate |      

A B C D E F G H I J K L M N O P Q R S T U V W X Y Z
À Á Â Ã Ä Å Æ Ç È É Ê Ë Ì Í Î Ï Ð Ñ Ò Ó Ô Õ Ö × Ø Ù Ý Þ ß


my bookshelf | genres | recommend | rating of books | rating of authors | reviews | new | ôîðóì | collections | ÷èòàëêè | àâòîðàì | add

ðåêëàìà - advertisement



Rozdzial V

Gody w Poznaniu trwaly cala niedziele. Ziemian przyjmowano, kt'orzy nie tylko z okolic, od Kalisza i Gniezna, z Kaszub i dalszych stron przybywali z podarkami i winszowaniem. Ksiaze kaliski wiecej tu gospodarzyl niz sam pan, kt'ory okazywal sie tylko, gdy go wyciagnieto razem z mloda pania, zawsze blada i zlekniona. Znikal potem on i ona, a stryjowi zdalo sie, ze przy zonie by'c musial.

Tam on w istocie malo kiedy i kr'otko go'scil. Przychodzil czasem, jak z musu, milczacy i chlodny, siadal z dala, pytal slugi czy wszystko bylo, jak potrzeba, dla ksieznej. Czasem co's przykazal Bertosze, przem'owil slowo do Lukierdy, kt'ora mu nie'smialo i cicho odpowiadala, i co predzej wychodzil. Widzac trwajaca te obojetno's'c, Orcha zalewala sie lzami, ale skladala ja na to, ze i Lukierda nadto byla nie'smiala, a malo mu serca okazywala.

Bertocha, pilne na wszystko majac oko, urzadzala zawsze tak, aby Przemkowi dogodzi'c, uwolni'c go co rychlej, a Lukierdzie da'c uczu'c, ze bez jej pomocy meza sobie nie pozyska. Rachuba jednak na skutek tej gro'zby chybila. Powziela wiec ochmistrzyni nienawi's'c wielka i do pani, i do Orchy, kt'orej pozby'c sie postanowila. „Dop'oki to babsko tu siedzie'c bedzie, ja nic nie zrobie — m'owila sobie — pozby'c sie trzeba czarownicy. Po co nam tu obca? Albo nas slug malo? Czy to nam wiary nie daja?”

Na zamku byl zjazd jeszcze i ksiaze Boleslaw do Kalisza nie powr'ocil, gdy zabiegliwa Bertocha weszla do niego jednego rana. Nie lubil tej starej, podejrzywajac[59] o pomoc w milostkach, ale baba pochlebia'c sie umiala. Wsunela sie do izby pokornie, z twarza posepna.

— A! Co tam powie Bertocha? — ozwal sie ksiaze. — Mozem wam nie piekna dal mloda pania? A co?

— O, Milo'sciwy Ksiaze — przem'owila sluga — nie ma co przeciw niej powiedzie'c! Piekna pani i mloda, bardzo 'sliczna, a co po tym, kiedy ona z mezem przysta'c jako's do siebie nie moga!

Pokrecila glowa.

— Jak to? — pochwycil Boleslaw. — Czemu?

— Albo ja wiem! Niech Milo's'c Wasza kogo chce pyta! W tym jest jakie's licho, czar jaki's, zadanie[60]. No, bodajbym ja nie zgadla, skad ono pochodzi — ciagnela, glos znizajac tajemniczo, Bertocha. — Ja, prosze Milo'sci Waszej, nie darmo lat tyle zyje na 'swiecie; znam duzo i przeczuje.

Zblizala sie coraz do ksiecia, przybierajac smetna a wielce zaklopotana mine.

— Po co ksiezna tu z soba przywiozla piastunke stara? To jest czarownica! Z ocz'ow jej to patrzy! Do ko'sciola nie chodzi, ziolami jakimi's pania poi!

Ksiaze sluchal z obawa razem i niedowierzaniem.

— Tej baby sie potrzeba zby'c koniecznie — szeptala Bertocha. — Ma swoja madro's'c! Dziecka zaluje, dlatego od niej meza odpycha. Prawda, ksiezna slabowita, watla, ale takim malze'nstwo sluzy, a p'oki ona tu, nic nie bedzie. Jam tego doszla, ze ona ich z dala trzyma od siebie. Zazdrosna, zwyczajnie jak piastunka. Odstrecza ja od meza. Trzeba stara przepedzi'c, zaraz bedzie inaczej.

Boleslaw sluchal, niedobrze rozumiejac. Bertocha, widzac, ze go przekona'c bylo trudno, tym mocniej zmagala sie na dowody przeciw piastunce, ze z niej wszystko zlo bylo.

— Na co jej baba ta? Dosy'c nas jest, obcych nie potrzebujemy!

Ostrozny ksiaze, nic jej nie odpowiadajac, dal sie wygada'c i odprawil. Stary Lukierde milowal bardzo, cho'c ona do niego 'smialo'sci nie miala, obawiajac sie jak wszystkich. Rozmy'sliwszy sie Boleslaw sam poszedl do niej.

Rano bylo, ksiezna tylko co z Orcha wr'ocila z zamkowego ko'sciola. Dwoje dziewczat stalo u progu. Ksiaze wszedl, ciekawie przypatrujac sie piastunce, kt'ora widzial juz wprz'ody, nie bardzo zwazajac na nia. Teraz pomarszczona, stara, smutna twarz jej mocno w nim ciekawo's'c budzila. Blado's'c Lukierdy, kt'ora na widok wchodzacego drze'c zaczela, uderzyla Boleslawa.

— Dziecko moje — rzekl przystepujac ku niej lagodnie — c'oz wam tu u nas 'zle, ze tak bialo wygladacie? Prawda, i z tym wam pieknie, ale ja bym rad widzie'c u was na licu rumieniec i wesele.

Wahala sie z odpowiedzia Lukierda, gdy Orcha, nisko sie pokloniwszy, odwazyla pania zastapi'c.

— A! Prosze Milo'sci Waszej, nielatwo to cho'cby do szcze'scia a do nowego przysta'c! Starego sie zawsze zaluje. Tak i mojemu kwiatkowi, a takie to mlode!

Ksiaze sluchal, patrzac wciaz na Lukierde, kt'ora oczy spu'sciwszy, odpowiada'c mu nie 'smiala.

— Teraz jeszcze na zamku tlumno i gwarno — odezwal sie — Przemko go'sci swych zabawia'c musi. Rychlo sie to rozjedzie, bo'c juz czas; zostaniecie sami. Dzieki Bogu wyprawy pilnej nie ma. Poznacie sie lepiej, weselej sie stanie.

I na to nie umiala nic odpowiedzie'c mloda pani, a Orcha, patrzac w oczy staremu, poruszala ustami.

— Dajcie czas! Dajcie czas, Milo'sciwy Panie — szepnela. — Wszystko sie dobrze zlozy! Droga niebozatko zmeczyla, bo to slabe, bo to mlode. Tu wszyscy obcy, niech sie rozpatrzy a o'smieli.

Przemko, kt'oremu oznajmiono, ze stryj byl u jego zony, wszedl niespokojny, jakby sie rozmowy tej sam na sam obawial. Gro'zno od proga spojrzal na Orche, oczyma jej nakazujac ustapi'c. Dla stryja przybral oblicze wesole i do zony sie zblizyl.

— Pilnuj mi ty jej i strzez, a miluj — odezwal sie stary — zeby predzej o'smielila sie a pania tu poczula i rozkwitla znowu.

Z lekka popchnal go ku zonie, kt'ora Przemko ujal za reke drzaca i zimna. Patrzal na nia z wym'owka i jakby pogr'ozka, ale Lukierda spojrzenia tego nie spotkala, bo ocz'ow od ziemi nie podnosila i przem'owi'c nie 'smiala.

Litujac sie jej a sadzac, ze sie go wstyda, Boleslaw zabral sie do wyj'scia, samych ich chcac zostawi'c. Przemko z przymuszonym 'smiechem pozegnawszy zone, po'spieszyl za stryjem.

— E, twoja wina czy nie — rzekl Boleslaw, za drzwi wyszedlszy — ale smutna ona jest, zabawia'c ja potrzeba!

— Teskni za dziadem i za swymi — odparl Przemko. — Plas'ow nie lubi. Dzi's turniej bedzie, to mu sie przypatrzy i rozerwie. Slug tez ma dosy'c, jest komu i pie'sni 'spiewa'c, i ba'sni prawi'c.

M'owil zywo, roztargniony, niespokojny, wiecej dla uludzenia stryja, nizby go to wiele obchodzi'c mialo.

— Piastunke te stara — dodal — wypadnie precz stad wysla'c do Szczecina, bo ona jej dziada przypomina i glowe smutkami nabija.

Nic na to nie odpowiedzial stary ksiaze i poszli do ziemian. Po stole[61], do kt'orego ksiezne przyciagnieto, zabieralo sie na turnieje w podworcu zamkowym. Nie pierwsze to juz byly czasu wesela, ale te najuroczystsze i naj'swietniejsze by'c mialy. Ksiezna sama miala nagrody rozdawa'c, a po nich, jak zwykle, nastepowaly plasy i do p'o'zna biesiada a 'spiewy. Bawilo to niewiasty, gdy sie przypatrywaly zapasom zrecznej mlodziezy, rzadko sie ko'nczacym tragicznie. Padali z koni niekt'orzy, czasami z ranami od wl'oczni lub nabitymi guzami, zabitych malo bywalo i to chyba z przypadku. Sam ksiaze Przemko mial wystapi'c dnia tego w szranki[62]; bylo i Niemc'ow kilku, a Zareba i Nalecz sposobili sie takze do boju, bo do najzreczniejszych nalezeli.

Zabawie tej ksiezna odm'owila przytomno'sci[63] swej, opowiadajac sie chora. Ksieciu na gniew sie zebralo, chcial ja tu mie'c koniecznie. Poszedl sam. Orcha przy l'ozku jej siedziala. Zapytal, zaburczal, wszedlszy Przemko, okazal gniew, uslyszal placz i wyszedl nie nalegajac. Bertocha czatowala na'n w progu.

— Nie chce ksiezna i's'c! — zawolala. — O tak! Jej tu i tej starej wied'zmie wszystko zle, nic nie w smak! Naumy'slnie, na przekor polozyla sie do l'ozka. Z rana zdrowa byla, gdy do ko'sciola chodzila. P'oki przy niej ta czarownica jest, wszystko tak i's'c bedzie. Precz potrzeba wygna'c te stara! Niech no ja przy niej zostane, bedzie wszystko inaczej.

Ale Przemko nadasany slucha'c jej nie chcial. Turniej odbyl sie bez ksieznej. Ksieciu na nim nie bardzo sie poszcze'scilo. Sam on przeciw sobie kazal wystapi'c Zarebie. Starli sie w szrankach tak nieszcze'sliwie, iz ksiaze zostal z siodla podniesiony, zachwial sie i o malo nie spadl. Przeciwko prawom szrankowym Niemiec podbieglszy podparl go i zsuna'c sie nie dal. Przemko w tej chwili Zarebe, nie spodziewajacego sie juz ciosu, pchnal tak silnie pod pache, ze z koniem razem go obalil. Zwyciezyl wprawdzie, ale widzieli wszyscy, iz Przemko nie praw byl[64], a gdyby sie to innemu trafilo, sedzia by go potepil. Uszlo to panu; ale sam on czul sie pokonanym i gniew przeciwko Zarebie wzm'ogl sie jeszcze.

Stluczonego mocno wyniesiono ze szrank'ow dworzanina, kt'ory slowa nie rzekl ani sie poskarzyl. Nadbiegl zaraz przyjaciel Nalecz i powlekli sie, gdy do siebie przyszedl, razem do izby, kt'ora na zamku zajmowali. Kulal Zareba, nie m'owiac nic i nie narzekajac na to, ze go pokrzywdzono. Trzeba bylo zaraz rozdzia'c go ze zbroi i zawola'c babe, azeby radzila na silne potluczenie. Rany wprawdzie nie bylo, ale krew nabiegla i zsiniala w miejscu, na kt'ore padl ze zbroja ciezka. Bolalo cialo cale. Nie stekal, usta 'sciawszy, bo mu wiecej co innego dolegalo. Z tym sie odzywa'c nie 'smial.

Kochal dawniej ksiecia, a teraz do'n tracil serce z powodu plocho'sci[65], a gniewne uderzenie przeciw prawu oburzalo go. Naleczowi o tym m'owi'c nie potrzebowal, bo ten go zgadywal.

W milczeniu druh krzatal sie okolo pobitego, chlopca poslano po babe, gdy drzwi otwarly sie z trzaskiem i Przemko do izby wpadl sam, jeszcze jak stal, we zbroi. Na glowie tylko helmu nie mial i twarz, na kt'ora spojrzal Zareba, wydala mu sie zmieniona dziwnie.

Przemko zawsze dumnie i pa'nsko sie stawil, nigdy go jednak takim nie widzieli. Szedl, gdyby majestatem jakim's odziany piekna twarz namarszczywszy. Stanal nad lezacym, w bok sie ujal i poczal m'owi'c z wolna:

— Sluchaj, Zareba, a nie szkodzi zeby's i ty — tu na Nalecza wskazal — takze ucha nadstawil. Co bylo miedzy nami za mlodu, gdy'smy wyrostkami biegali po podw'orcach, to bylo i sko'nczylo sie. O tym pamietajcie! Jam tu dzi's panem i przede wszystkim chce, by mnie szanowano! Nikt mi nie ma prawa nauk dawa'c za to, co czynie, okrom[66] ksiedza na spowiedzi. Kto mi sie w najmniejszym sprzeciwi, tego tu cierpie'c nie bede. Nie zapominajcie, ze starego Mieszka krew we mnie plynie.

Panem chce by'c, a jako pan wszedzie g'ore mie'c musze — i na turnieju! Dla pospolitego czlowieka, goniac z koniem pa's'c, nieslawy nie ma, ksiazeciu na uragowisko ludzi by'c zwyciezonym — nie godzi sie. Powiesz, ze prawa turniejowe zachowane nie byly — dla mnie praw nie ma. Ja prawa daje! Wynagrodze cie, Zareba!

— Rycerzowi za nieslawe sie nie placi! — odparl lezacy.

— Ja m'owie, ze nieslawy nie ma! — odparl ksiaze. — Nagrode turniejowa odstapilem dla ciebie — ale mnie pa's'c nie przystalo!

— Dobrze to ze mna — rzekl — com Waszej Milo'sci sluga, ale w innym turnieju, a w wojnie, losy niepewne. Daj Boze, aby tam was Niemiec jaki podtrzymal!

— Ty sam — odezwal sie ksiaze — gdy ci zal ten odejdzie, trzyma'c mnie bedziesz. Dzi's sierdzisz sie i gniew ci rozum odejmuje. Potem ci serce do mnie powr'oci.

To powiedziawszy, wyszedl ksiaze, a dwaj przyjaciele zostali sami i dlugo siedzieli milczacy.

— Dawniej lepszym byl — rzekl w ko'ncu Zareba — teraz mu sie na wielkie pa'nstwo i dume zebralo. Kto wie, przyjdzie moze ze dworu i's'c precz, gdy wyzy'c z nim bedzie trudno.

— Precz? — zapytal powolny Nalecz. — A toz, gdyby's ty stad musial i ja bym za toba sie powl'okl. A dokad-ze?

— Albo to ich malo? — odparl Zareba. — Mlodym, rycerskiego rzemiosla a dobrego rodu ludziom wszedzie radzi. Leszek[67] przyjmie, w Krakowie tez powinowatych mamy, a i na 'Slasku sie znajda, cho'cby i na Mazurach. W ostatku i u Mszczuja na Pomorzu.

— Gdzie ty p'ojdziesz, tam i ja z taba — dodal Nalecz — o tym nie ma co i m'owi'c. Ale mnie tego zamku, a bodaj i ksiecia, zal bedzie. Zawsze czlowiek tu jak w swoim gnie'zdzie sie czuje.

— Predko to gniazdo niewygodnym sie nam stanie! — zawolal Zareba. — Od czasu jak te Niemke wzial, a potem mu zone dali, stal sie Przemko innym czlowiekiem. Widziale's go przed chwila, jak tu stal; rzeklby's inny, a nie ten, com go nieraz, za kark chwyciwszy, dusil.

Roz'smial sie.

— P'ojde stad — dodal bez namyslu — ciezko mi, nie strzymam. Wiesz czemu?

— Kt'oz cie zgadnie — szepnal Nalecz. — U ciebie po glowie zawsze ptaszki lataja.

— 'Smiej sie, kiedy chcesz, albo i laj — m'owil Zareba. — Nie bede m'ogl dlugo patrze'c na te mloda pania, co'smy ja tu przyprowadzili. Zal mi jej okrutnie! Oni ja tu zamecza. Zywej duszy lito'sciwej dla siebie nie znajdzie. Przemka Niemka, kt'ora mu co's zadala, nie pu'sci tak latwo, a te niewinna pania zle babska zadrecza. Slyszalem juz, gdy sie niepoczciwa Bertocha odgrazala, ze jedyna jej piastunke, kt'ora przywiozla ze Szczecina, wypedzi precz. Zostanie sama. Gorzej tu jej bedzie niz niewolnicy. Ja na to patrze'c nie chce!

— A c'oz pomoze, gdy stad p'ojdziesz? — odezwal sie Nalecz. — Kiedy ci juz tak na sercu los tej pani, lepiej zeby's jej tu pilnowal i pomagal. Ano — tu sie zacial poczciwy Nalecz — dalby's temu pok'oj! Ludzie z tej lito'sci co innego zrobia i jej z tym bedzie 'zle, i tobie gorzej by'c moze.

Zamy'slil sie Zareba dlugo.

— Kto wie? Sluszno's'c masz moze. Zostane do czasu, zdam sie na co's, posluze. Zal mi tej pani nieszcze'sliwej.

— Mnie tez jej zal, bo ona tu nie na gody przybyla — dodal Nalecz — ale co nam sie miesza'c[68] w sprawy ksiazece i palce kla's'c miedzy drzwi.

Ustala rozmowa. Ostatni dzie'n jeszcze turniej'ow pozostawal, kt'orego Zareba 'swiadkiem by'c nie m'ogl i nie chcial. Ale ze go ciekawo's'c brala, jak tez wypadnie, Nalecza poslal, kt'ory goni'c sam nie mial i jako 'swiadek tylko stanal przy sznurach szrankowych. Przemko, do'swiadczywszy, iz lacno w turnieju sromu[69] napyta'c, przez dume nie chcial juz i's'c z nikim w zawody.

Tego dnia jeden wszystkich prawie zwyciezal i najwiecej nabral nagr'od i wiank'ow. Byl nim mlody, bogatego ziemianina syn, Jakub 'Swinka. Powracal on ze dworu cesarskiego, na kt'orym czas jaki's przebywal; zamierzajac teraz wkr'otce sie uda'c na dw'or kr'ola Francji i do Wloch, aby wiecej zobaczy'c 'swiata. Jedynak u ojca, piekny, mlody, silny, odznaczal sie tez, na'owczas co rzadkim bylo, wychowaniem takim, iz r'ownie na kleryka zda'c sie m'ogl, jak na rycerza.

M'owiono o nim, ze opr'ocz rycerstwa, madro's'c wielce milowal i ksiegi rad czytywal. 'Smiano sie nawet z tego upodobania, bo w Niemczech zwlaszcza, cho'c kt'ory z rycerzy czyta'c sie nauczyl przypadkiem i podpisa'c umial — sromal sie[70] do tego przyznawa'c. Nie rycerska to rzecz byla, a klesza. Klecha nazwa'c mlodego wojaka obelga bylo. Przeciez Jakub 'Swinka wcale sie tego nie wstydzil, co umial. Ksieza, 'smiejac sie, wr'ozyli mu, ze chyba sukienke ich oblecze. On sie z tego 'smial tez, bo mlodym bedac, wcale o tym nie my'slal.

Z dowcipu i rozumu, cho'c jeszcze pono lat trzydziestu nie mial, czcili go nawet starzy. Bystro's'c mial my'sli wielka i nie mniejsza 'smialo's'c w slowie. Jedno mu tylko zarzuci'c bylo mozna, ze do polskiego zamaszystego, gardlujacego ziemianina pospolitego wcale nie byl podobnym. Wzia'c go bylo mozna za Wlocha lub Francuza, chociaz jezykiem swym doskonale m'owil i wolal nim rozmawia'c niz innymi. Na dworze cesarskim gladkich nabrawszy obyczaj'ow, cho'c czasem swojskiej rubaszno'sci zazyl, umial ja tak okrasi'c, ze pewny osobliwy wdziek miala. Lubowal sie nim wielce ksiaze kaliski, stary biskup i inni panowie.

W turniejach okazywal zreczno's'c nadzwyczajna i sile, ale oboje sobie lekcewazyl. Gdy go potem, jako zwyciezce, blisko ksiazat posadzono, bawil opowiadaniem o dworach i obyczajach, kt'ore widzial, Boleslaw, sluchajac, jak o wspanialo'sciach obcych monarch'ow prawil, westchnal i dodal:

— Byloby i u nas inaczej, gdyby sie ten kraj wielki nie porozpadal na cze'sci tyle i nie naroslo nas, malych ksiazat, jak mrowia. Dawniej bylo lepiej, za starych Mieszk'ow i Chrobrych, bodaj za Szczodrego. Od niego poszlo nieszcze'scie pierwsze, gdy'smy korone utracili, a od Krzywousta[71], co pa'nstwo na male dzialy pokrajal. Da B'og, trzeba do pierwszego powr'oci'c!

— Tak ci jest pewnie, Milo'sciwy Ksiaze — odezwal sie rze'sko 'Swinka — 'swiete slowa wasze. Niech tylko jeden kilka dzielnic zagarnie, reszta sie do niego przylaczy. Kr'olem go zaraz ukoronujemy.

Przemko u'smiechnal sie z niedowierzaniem.

— Dobra to rzecz pomy'sle'c — rzekl — ale dokona'c inaczej jak przez krew nie mozna, a krew i koronie blogoslawie'nstwa nie przynosi.

— Gdy B'og zechce a zrzadzi, i bez krwi sie obej's'c moze — dorzucil 'Swinka. — Ot, Milo's'c Wasza, macie juz Polske Wieksza[72]. B'og da, we'zmiecie co z Pomorza.

— Da mu Mszczuj pewnie dziedziczy'c po sobie — przerwal Boleslaw zywo — a ja mu Kaliskie zostawie.

— Krak'ow i Sandomierz tez bezpa'nskie pono zostana — m'owil 'Swinka dalej — bo sie o nie wielu chyba dobija'c bedzie po bezdzietnych. Latwo przyjdzie ich dosta'c, a tak naszemu panu, jak nic, moze przyj's'c kr'olestwo do rak i korona na skronie. A! — zawolal rozochocony 'Swinka. — Zaraz go w Gnie'znie ukoronujemy. Chowaja tam w skarbcu 'ow slawny Szczerbiec Chrobrego, co mu go aniol przyni'osl z nieba, i korone stara Chrobrowa.

Przemkowi u'smiech dumy przelecial po ustach.

— Ano, dobrze tak! — rzekl szydersko. — Ino[73] wy zosta'ncie arcybiskupem, aby'scie wy mnie ukoronowali!

Jakub i wszyscy 'smia'c sie glo'sno zaczeli, bo patrzac na mlodzie'nca rycerskiej postawy, kt'ory wla'snie na turnieju wianki zdobywal, zdalo sie jego arcybiskupstwo r'ownie do wiary niepodobnym, jak zeby rozbite pa'nstwo na nowo zjednoczy'c sie mialo.

Slyszac 'smiechy te, Jakub zamilkl, usta mu sie tez dozyly jak do u'smiechu, i po tych jasnych my'slach osmutnialo nagle wszystko. Boleslaw zadumal sie.

— Daleko jeszcze do tego, daleko! — zamruczal. — Lecz B'og wielki jest i cudowny. Karze on nas i chloszcze, a gdy za grzechy odpokutujemy, zlitowa'c sie moze.

— Amen! — doko'nczyl sedziwy biskup pozna'nski.

Dlugo w noc gwarzono przy stolach dnia tego, nazajutrz ostatek go'sci juz sie z zamku wybieral. Jakub 'Swinka jechal tez dalej za granice, gdzie co poczyna'c mial, nie spowiadal sie. Domy'slano sie, ze wszelkiego rycerstwa probowa'c chcial, bo mial wielka 'swiata ciekawo's'c.

Nie uszlo to oka ksiecia Boleslawa, ze Przemyslaw dla mlodej zony ozieblym byl. A cho'c z tych dni pierwszych nic jeszcze wnosi'c nie godzilo sie, gdy nazajutrz sie zegnali, a on odprowadzal go jak ojca, przy koniu idac az do wr'ot, pochylil sie do'n stary i rzekl:

— Patrzaj, azeby's z ta zona, jaka ci B'og dal, zyl w milo'sci i zgodzie, jako ojciec tw'oj z Elzbieta, jako ja z Jolanta. Taka ja mie'c bedziesz, jaka sobie uczynisz, bo niewiasta posluszna jest, gdy miluje, i w 'slad idzie za panem swym. Dziecko to jest jeszcze, dobre i lagodne. Bedziesz ty dla niej milosiernym i wiernym malzonkiem, ona ci tez zona zostanie dobra. Niech B'og wam blogoslawi.

Przemko wysluchal nauki tej w milczeniu, usta zagryzl, a gdy na zamek powr'ocil, markotno mu bylo, ze go stryj napominal, bo teraz nawet od niego nauki zadnej nie chcial znosi'c, a slowa Boleslawa znaczyly, ze stryj o nim powatpiewal.

W kilka dni potem juz Mina z dworku na podzamczu przeniosla sie na zamek. Dano jej izby przednie, Bertocha ja tak samo w opieke wziela jak ksiezne, sklaniajac sie wiecej ku tej, do kt'orej ksiecia namietno's'c ciagnela. Obie Niemki lepiej sie tez rozumialy.

Najpilniej bylo Bertosze naprz'od starej pozby'c sie piastunki, co dzie'n wiec ksieciu powtarzala, aby zonie to zapowiedzial, iz Orcha musi nazad[74] do Szczecina. Przewrotnej babie nie w smak byla cicha i lagodna Pomorzanka, snula juz r'ozne sposoby, kt'orymi sie jej pozby'c mogla. Pom'owi'c o zdrade, oskarzy'c o milo's'c pokatna, wm'owi'c w Przemka, ze chora byla.

Lukierda rozpoczynala swe zycie niemal klasztorne, rada z tego i uspokojona, ze ja maz, kt'orego sie lekala, opuszczal i zaniedbywal. Ulozyla juz sobie tryb taki dni powszednich, aby nikomu nie zawadzala: z rana szla do ko'sciola, siadala potem do krosien, a Orcha przy niej, najcze'sciej na ziemi, nucac stare piosenki. Ile razy je tak zastala Bertocha, milkly obie i przy niej ani rozmawialy, ni 'spiewaly, az zla, pokreciwszy sie, odgrazajac odeszla.

Przemko rzadko zone nawiedzal i jak byli obcy sobie dni pierwszych, tak i teraz pozostali. On skarzyl sie, ze milo'sci w niej ku sobie nie widzial, lecz tez jej najmniejszej nie okazywal. Jednego dnia, gdy Orchy w komnacie nie bylo, Przemko przyszedl do Lukierdy i zastal ja przy kadzieli, bo prza's'c bardzo lubila. Nam'owiony przez Bertoche zaraz gwaltownie wystapil z tym, ze baby-piastunki na dworze niepotrzebnej chce sie pozby'c, bo mu podejrzana i wstretliwa. Lagodna zawsze Lukierda wypu'scila z rak wrzeciono, powstajac zywo.

— Jedna tu ona jest, co mnie miluje — odezwala sie 'smialo. — We'zmiecie ja ode mnie, to mi zycie zabierzecie. P'oki sil mych blaga'c was bede, nie odbierajcie mi jej! Nie odbierajcie! Ona mi druga matka jest i byla.

Przemko sie nasrozyl.

— Ja moje prawa mezowskie mam — zawolal — kt'ore od macierzy'nskich pierwsze sa!

— Wiec chyba 'smierci mej chcecie! — placzac odpowiedziala Lukierda.

Ksiaze gwaltownym jej wystapieniem, kt'orego sie nie spodziewal, zawstydzony, lito's'c uczul wreszcie nad rozlzawiona. Pomy'slal, iz ona winna nie byla, iz mu ja narzucono. Zamilkl, nie nalegal wiecej. Sama jednak gro'zba wywolala placz taki w biednej niewie'scie, iz nierychlo go utamowa'c mogla. Ksiaze wyszedl, we lzach ja zostawiwszy.

Orcha powr'ociwszy, gdy ja tak zastala rozplakana i zbolala, przestraszona chciala dobada'c sie przyczyny, lecz Lukierda nic powiedzie'c jej nie chciala. Zlozyla lzy na przestrach, jakiego doznawala zawsze, gdy maz przychodzil do niej. Szpiegujaca Bertocha nadbiegala zaraz podpatrze'c, jak sie rozmowa sko'nczyla, udajac bardzo czula i troskliwa okolo swej pani, cho'c ze zlo'scia na nia i Orche spogladala.

Ksiaze p'o'zniej przez czas jaki's nie wznowil o piastunce rozmowy. Troskliwa starucha dla dziecka swego wymy'slala, jakie mogla, zabawy, wiec wieczorami, biorac dwie lub trzy sluzebne i kilku powazniejszych dworzan dla strazy, wyprowadzala ja w pole i lasy sasiednie. Lukierda tu dopiero odzywala, przysluchujac sie 'spiewom wie'sniaczym, kt'ore lubila, czesto przechodzace niewiasty zatrzymujac i obdarzajac, aby mogla pom'owi'c z nimi lub pie'sni poslucha'c, kt'ore jej pomorskie i kaszubskie przypominaly.

Bertocha i z tej rozrywki wine uczynila 'smiejac sie, ze chlop'ow lubila i ze za zone wie'sniakowi, nie ksieciu wielkiemu, stworzona byla. Upodobanie to w prostaczych zabawach, wedle niej, pani takiej nie przystalo.

— Na zamku jej 'zle — m'owila — a w polu na sianie, miedzy prosta czeladzia najlepiej. Tam ona i 'smiech ma, i wesolo's'c, ze i plasa'c gotowa, a u nas sie we lzach rozlewa. Parobka by jej trzeba i chaty, a nie ksiecia z zamku! Orcha jej do tych podlych zabaw pomaga! Wl'ocza sie po okolicach, po lasach, a co tam czasu tych przechadzek sie dzieje, kto wiedzie'c moze?

Tak podszeptywala Bertocha zlo'sliwie, a Przemko zamiast zakaza'c przechadzek polecil jej surowo, aby ksieznej na nich nie odstepowala.

Szla wiec ciezka i tlusta Bertocha, przeklinajac pania swa. Przy niej za's wszystko milklo i smutnialo. Wkr'otce tez dla chlodu i p'o'znej jesieni musialy usta'c te wycieczki i Lukierda w izbach sie swoich zamknela. Jak ze wszystkim na 'swiecie oswaja sie czlowiek, i ona z wolna obyla sie ze swa niewola.


Rozdzia l IV | Pogrobek | Rozdzia l VI