Rozdzial II
W kilka dni potem ksiaze Boleslaw sam znowu ze swa zimnica i starym ksiedzem Malcherem siedzial na kaliskim zamku, szerzej niz zwykle wiosenna woda Prosny oblanym. Przemko z wojewoda i kasztelanem dodanymi mu za opiekun'ow pociagnal na Santok. Stryj mial sie czym niepokoi'c. Chlopie to bylo jego marzeniem, nadzieja, przyszlo'scia. Boleslaw w my'sli swej budowal na nim przyszle odrodzenie kraju. Chcial go mie'c rozumnym, poboznym, wstrzemie'zliwym, milo's'c i poszanowanie u ludzi umiejacym sobie pozyska'c.
Obok wychowania sieroty, wedle 'owczesnych poje'c o nim, ksiaze chodzil bardzo troskliwie, najlepszych, najzdolniejszych ludzi przydajac mu do boku. Tylon kanclerzem byl razem i nauczycielem mlodzie'nca, wojewoda Przedpelk uczyl go rycerskiej sprawy i obyczaju ksiazecego. Oba mezowie stateczni nie spuszczali go z oka, ksztalcili tak, aby nadziejom stryja odpowiedzial. Czesto tez Boleslaw bral go do siebie i nauczal sam, ale za miekkim sie czul dla niego i dlugo nie trzymal. Kochal go nadto, wiec mu poblazal.
Rosnac tak Pogrobek na prze'slicznego wybujal mlodziana, kt'oremu nic zarzuci'c nie bylo mozna, opr'ocz ze w nim za wcze'snie goraca krew Piastowska gra'c zaczynala, kt'ora w innych ledwie najpobozniejsze 'owczesne niewiasty pohamowa'c mogly i poskromi'c. Ciagnely go juz nad miare wdzieczne liczka, a cho'c mistrzowie do zbytku surowymi nie byli, cho'c Tylon patrzal na to przez szpary, niepokoili sie troche ta za wczesna dojrzalo'scia.
Ksieza, nie baczac na to, ze mial zaledwie lat szesna'scie, juz go zeni'c chcieli. Wojewoda nie byl tez od tego. Pociagalo to za soba usamowolnienie, a cho'c ksiaze Boleslaw nie byl zazdrosnym wladzy synowca i pu'scilby mu chetnie, co trzymal pod opieka, lekal sie, aby goraco'scia mlodzie'ncza nie popsul, co on z wielkim trudem mu zabezpieczal.
Teraz, gdy go juz puszczono w pole, na wojne, szly za tym nastepstwa konieczne, trzeba go bylo zeni'c i wypu'sci'c na wole. Ksiaze Bolko wiecej my'slal o tym niz o swojej zimnicy, kt'ora pora wiosenna i blotniste zamku okolice sprowadzily.
— Ksieze Malcherze — m'owil do staruszka — mezu dobrej rady, powiedz mi, porad'z mi, co poczyna'c z tym kochanym Przemkiem! Poszedl juz w pole! Niech go tam B'og uchowa calym! Wojewoda i kasztelan reczyli mi glowy swoimi, ze go nie odstapia. Mlodo's'c zawsze zbyt goraca bywa. Da B'og powr'oci, trzeba go bedzie wypu'sci'c na swobode.
Ksiadz Malcher poczal z cicha:
— Tak nalezy. Wasza Milo's'c za zywota swojego wla'snie cugli mu popu's'c. Zobaczysz, jak wolno'sci zazywa'c bedzie. Spos'ob to najlepszy. Zapedzi sie za daleko, to go swa powaga powstrzymacie. Gdyby p'o'zniej nagle cala wole oddzierzal[19], nie wypr'obowawszy siebie, m'oglby sie nadto rozbryka'c.
— I to prawda! — rzekl Boleslaw. — Rad bym go wodzil i z oka nie spuszczal. Wojewoda donosil mi, ze na niewiasty juz rzuca nadto pozadliwymi oczyma, wiec go i zeni'c trzeba.
Ksiadz potwierdzil wniosek.
— Mlody'c jest bardzo — dodal — ale wedle rady 'sw. Pawla lepiej, by sie ozenil, nizby gorze'c mial.
— Z wyborem zony troska nie mala — westchnal stary ksiaze. — Niemieckich dziewek na seciny jest, kt'ore by nam chetnie dano dla niego, ale patrzac na 'Slasko i na innych naszych, kt'orym za zonami Niemcy dwory poobsiadali, Niemki nie chce. Rusinka mi tez nie do smaku, bo dumne sa i samowolne. Dalej szuka'c trudno.
Wzdychal biedny opiekun ciezko.
— Byle pobozna, 'swietobliwa niewiasta byla — zamknal ks. Malcher.
— Takich jak moja w 'swiecie malo — odezwal sie Boleslaw — za's 'swietych jak Jadwiga, Salomea i Kinga[20] dla Przemka nie chce, bo mu potomstwa trzeba. Prostemu czlowiekowi latwa rzecz ozeni'c sie, byle niewiasta do serca przypadla, a dziedzicowi ziem znacznych na wszystko zwaza'c trzeba.
Ksiadz Malcher sluchal z uwaga, lecz nie odzywal sie juz, w polityke miesza'c nie chcac.
— Jedna z moich dziewczat bylbym mu swatal — m'owil Boleslaw — cho'c powinowactwo bliskie, ale wiek nie przystal i rachuba byla niedobra. Po mnie on i tak Kalisz zabierze, a trzeba mu innej, co by albo ziemie, albo nadzieje dziedzictwa przyniosla.
Wzdychal staruszek, gorzkie ziele popijajac, kt'ore przed nim stalo, krzywil sie i spluwal.
— Niemalo, ksieze m'oj, troski z tym synem przybranym, wiecej niz z dzie'cmi wlasnymi. Zony mu teraz potrzeba rychlo, aby dziewki nad nim nie przewodzily, co zla rzecz i grzeszna. Rok jeszcze jaki przebryka'c moze swobodnie, dalej go do domu przywiaza'c trzeba, aby i ziemianom ich niewiast nie balamucil lub jak Mestwin mniszek po klasztorach nie szukal i gorszej jeszcze obrazy bozej sie nie dopuszczal.
Nawzdychawszy sie, ksiaze wstal i poczal przechadza'c. Zaledwie wyprawa na Santok poszla, coraz sie nia mocniej niepokoil. Pilno mu bylo dosta'c jezyka.
— Sasy te — mruczal do ksiedza sie zblizajac — bija sie w'sciekle. W pierwsze pole na nich i's'c, guza mozna napyta'c. 'Zlem zrobil, ze na nich Przemka pu'scilem, na Litwe bezpieczniej bylo, ale wstrzyma'c takiego w ukropie kapanego sposobu nie bylo.
— B'og laskaw — rzekl starowina uspokajajac.
Dzie'n tak minal jeden, drugi i trzeci, r'osl niepok'oj straszny. Boleslaw gniewa'c sie juz chcial, ze mu ani Janko jego, ni Przedpelk nic zna'c nie dawali; kazal im przeciez mie'c go'nc'ow pogotowiu. Milczenie uparte zle my'sli nastreczalo.
— Kt'oz wie — m'owil ksiaze dnia trzeciego — te lotry Sasy, przebiegli ludzie, mogli sie zawczasu dowiedzie'c o wyprawie i uczyni'c na nich zasadzke.
Ksiadz staruszek i ksiezna Jolanta pr'ozno sie go uspokaja'c starali. Slowa ich pomagaly malo. Zbieral sie juz sla'c za wojskami, tak go gryzlo, iz nic o Przemku nie wiedzial. Rozwazniejszy ksiadz Malcher bardzo dokladnie obrachowywal panu, iz, przy najwiekszym po'spiechu, wiadomo's'c zadna przyj's'c tak predko nie mogla. Nic i to nie pomagalo. Wyrzucal sobie stryj, iz nierozwaznie mlokosa pu'scil.
— Got'ow wojewode swego i kasztelana opeta'c, a do jakiego szalonego nam'owi'c kroku — gderal. — Santok ten dla nas zawsze byl nieszcze'sliwym. Brali'smy go, brali i wzia'c nie mogli, a co krwi kosztowal!
Dopiero dnia czwartego nadbiegl goniec od pozna'nskiego wojewody z pozdrowieniem i wiadomo'scia, ze nigdzie nieprzyjaciela spotka'c nie mogli, bo sie wszystek po zamkach i gr'odkach pozamykal. Wtargneli w Santockie pustoszac je, ale bi'c sie z kim nie bylo i mlody wojak narzekal. Sasi, zawczasu pomiarkowawszy, iz silom polaczonym Boleslawa kaliskiego, Ziemomysla kujawskiego, kt'ory tez im wyslal posilki, i pozna'nskiego Przemka nie podolaja, skryli sie do miejsc obronnych, dop'oki by nawala nie przeszla.
Mlody ksiaze, z mestwem swym na popis wyj's'c nie mogac, rozpaczal. Bolko, wie's'c o tym odebrawszy, go'nca nazad[21] odprawil z kr'otkim slowem: „Nie chce sie Brandeburczyk bi'c, kraj mu obr'oci'c w perzyne, wykurzycie go z jamy!”
Wie's'c te odebrawszy, stary odetchnal, mniej sie juz lekajac o ukochanego synowca. Lowy to juz byly i pladrowanie a nie wojna. Niebezpiecze'nstwo mlodemu nie grozilo. W ciagu calej tej wiosennej wyprawy, co dni kilka przychodzily wie'sci, zawsze jedne, ze Santockie niszczono i lupy brano ogromne. Odwet to byl konieczny, ale nie b'oj, kt'orego sie lekal stary. Nim sie sko'nczylo uganianie, zimnica ksiecia Boleslawa przeszla z cieplejszymi dniami, stary ozdrowial, a ze sie o synowca nie lekal, i dobra my'sl mu wr'ocila.
Nie uplynelo niedziel kilku, gdy przodownicy pedzacy trzody i niewolnika zjawili sie w Kaliszu. Wojska wracaly zwycieskie. Wojewoda pozna'nski ze swa cze'scia lupu wprost poszedl do domu, kujawscy tez. Przemko z Jankiem, kasztelanem kaliskim, jednego wieczora przybyl na zamek. Stal juz u wr'ot ksiaze Boleslaw, czekajac na umilowanego, kt'ory skoczyl z konia, witajac go r'ownie serdecznie.
— Chwala Panu! Powracasz caly! Zwyciesko! — odezwal sie stary rozja'sniony i wes'ol. — Chwala Panu!
— A mnie zwyciestwa tego wstyd! — odpowiedzial Przemko. — Mieli'smy do walczenia ze starcami i babami. Trzeba bylo tylko pali'c i niszczy'c! Lupu jest do's'c, pociechy zadnej. Gdybym nie uprosil wojewody, aby'smy Soldyna dobywali koniecznie, zolnierza bym nie widzial.
Twarz sie Przemkowi zapalala, gdy m'owil.
— O, okolo Soldyna mieli'smy co robi'c — ciagnal dalej. — Zameczek, prawda, niezbyt warowny, ale zalodze przyzna'c trzeba, iz sie tego broni'c umiala. Naszych tez widzie'c trzeba bylo, gdy sie na 'sciany drapali, bo inaczej jak po drabinach nie byliby'smy ich dostali. Naspadalo duzo, nazabijali wielu, aze'smy ich przemogli[22], wdarli'smy sie na gr'od i zburzyli do szczetu.
To m'owiac, obr'ocil sie za siebie, chcac wskaza'c stryjowi niewolnik'ow niemieckich, kt'orych mu wi'odl wraz z dow'odca. Boleslaw za's nie chciwy tego widoku, a mlodego wychowa'nca pragnac mie'c co rychlej, pociagnal go za soba do izby. Tu posadziwszy przy sobie, sam wojak namietny, bada'c go dopiero poczal, azeby zobaczy'c, co sie w duszy mlodego dzialo.
Pierwsze lowy, pierwsza wojna, pierwsza milo's'c — pierwociny zycia, zawsze upajaja mlodych. Przemko tez zdal mu sie pijany ta wyprawa. Wszystko w niej wydawalo mu sie osobliwe, szczeg'olne, piekne; slowa z ust laly sie potokiem. U'smiechal sie stryj sluchajac.
Zimniejszy daleko kasztelan kaliski stal, potakiwal, cho'c zapalu tego nie dzielil. Dla niego przej'scie kraju nieprzyjacielskiego ogniem i mieczem bylo rzecza tak zwyczajna, iz o niej m'owi'c nie bylo warto. On razy tyle przeszedl juz ze swymi Santockie, i cale pogranicze Marchii Brandeburskiej.
Z duma ukazywal Przemko na zbroi 'slad pchniecia i raz'ow, kt'ore przy zdobywaniu Soldyna otrzymal. Wolalby byl rane ciezsza, krwawa, lecz nie poszcze'scilo mu sie. Za stolem u wieczerzy nie bylo o niczym mowy, tylko o zwycieskiej wyprawie, udziale w niej Kujawiak'ow i Pozna'nczyk'ow, i o tym, jaki lup sie dostal komu. Nawet najmniej chciwy w'odz, jakim byl ksiaze Boleslaw, pragna'c musial zdobyczy, bo ona zubozala i trwozyla nieprzyjaciela.
Dla spoczynku chcial Boleslaw zatrzyma'c u siebie synowca, lecz ten mu sie, jak nigdy, z niecierpliwo'scia wyrywal wielka. Nad dzie'n jeden nie m'ogl sie nim pocieszy'c. Nigdy jeszcze takim rozgorzalym nie widzial mlodego, tak razem[23] szcze'sliwym i niespokojnym. Przypisywal to urokowi pierwszej rycerskiej wycieczki.
Trzeciego dnia przed 'switem, unikajac goraca, wymknal mu sie Przemko, a stary zajal sie podzialem i rozdaniem spedzonych trz'od i zabranego niewolnika. Lup byl znaczny, nie tak ze zdobytego zamczyska, jak ze wsi i zagr'od spladrowanych niemilosiernie obyczajem wieku. Gnano ogromne stada bydla, owiec, koni, szly wozy pelne odziezy, sukna i pl'ocien, a za nimi szli powiazani lykami i sznurami je'ncy, kt'orych w oddalonych od granicy miejscach osadzano pod dozorem lub na zamkowe oddawano poslugi.
Na samej rubiezy od Marchii Brandeburskiej, w jednym z zameczk'ow pobudowanych przez ksiecia, zwanym Nieslusz, siedzial na'owczas na strazy jego osiwaly w wojnach Krzywosad, jeden z Boleslawowych ulubie'nc'ow. Wielkiej tam pilno'sci bylo potrzeba, nieustannego czuwania; zdziwil sie wiec mocno ksiaze, gdy go ujrzal przybywajacego do Kalisza w kilkana'scie koni. Ulakl sie, czy Sasi gr'odka mu nie wzieli, mszczac sie za spustoszenia, ale Krzywosad przybywal nie potluczony, w calej zbroi, z jasna twarza.
— A c'oz ty mi, stary, przynosisz?! — zawolal Boleslaw, poklon przyjmujac. — Tame's ty w Niesluszu potrzebniejszy niz tu. 'Sciany z chrustu glina lepione, licha warte, a ty tam murem i 'sciana.
Krzywosad 'smial sie, ocierajac uznojone czolo.
— Nie ma niebezpiecze'nstwa — rzekl. — Po tej wyprawie Brandeburczyk posiedzi cicho. Ja za sprawa pewna do Milo'sci Waszej.
— Co za sprawa?
— A to, o te dziewke dow'odcy ze Soldyna — odezwal sie Krzywosad — co ja razem z innymi w niewole zabrono. Stryj i matka ofiaruja okup znaczny. Do mnie sie z zakleciami wielkimi udali, abym ja odzyskal.
— A gdziez ta branka jest? — spytal ksiaze.
— Musieli'c ja tu przywie's'c[24], bo ze wszystkich je'nc'ow najcenniejsza byla — rzekl kasztelan. — Dziewczyna lat pietna'scie i piekna bardzo; ojciec pokumany byl z margrafem.
— Spletli ci ba's'n — odparl stary ksiaze — bo ja tu o zadnej takiej dziewce nie wiem.
— Przeciez jej by nie zabili ani by sie mogla ukry'c!
Kazal ksiaze zawola'c kasztelana Janka, kt'ory sie wkr'otce zjawil. Spytany o branke, Soldynowego dow'odcy c'orke, ramionami poruszyl.
— Ja o niej nie wiem — rzekl.
M'owil jednak tak jako's, ze mu uwierzy'c bylo trudno. Boleslaw, popatrzywszy na'n, podumawszy, Krzywosadowi kazal i's'c spoczywa'c i je's'c, a sam na bok szedl ze swym kasztelanem.
— Co sie z ta Niemka stalo? — naparl go. — Ty wiesz?
Janko pomilczal troche.
— Pono Przemko ja swoim kazal wzia'c i jak oka w glowie strzegac, aby palcem jej nikt nie 'smial tkna'c, do Poznania prowadzi'c. A zagrozil, gdyby jej sie co stalo, ze na gardle ukarze.
Boleslaw namarszczyl sie i zaklopotal.
— A widziale's ty ja? — spytal.
— Jakze nie! — rzekl Janko. — Ojciec jej bronil tak zajadle, ze gdyby z tylu pochwyciwszy, go nie rozbroili, dalby sie byl pewnie za nia rozsieka'c. Dziewka mlodziu'ska, piekno'sci osobliwej, 'smiala jak ojciec, bo tez z nozem sie uwijala, az jej go z rak wyrywa'c musiano, i kilku pokaleczyla. Co za dziw, ze mlodemu w oko wpadla!
— Mlodo's'c, glupstwo! — odparl ksiaze.
— Zeby ja tak zaraz mial za okup da'c, nie my'sle — roz'smial sie[25] Janko — predzej by sam jeszcze zaplacil. Niemiecka dziewczyna, biala jak kolacz pszenny, wlosy zlote a oczy czarne. Urodziwa!
Ksiaze stary posmutnial sluchajac. Wieczorem Krzywosada wzial do komory swej.
— Jezeli sie o Nieslusz nie boisz — rzekl — jed'z wprost do Poznania, a dziewke odbierz. Sam bym za nia zaplacil, aby mi Przemka nie opanowala. Mlody jest — co sie tam stalo — na to nie ma rady, ale jak do niej nawyknie a przylgnie, popsuje mi sie. Odbierz mu ja gwaltem! Wracaj do mnie z tym, bom frasobliwy, co sie stanie.
Nazajutrz Krzywosad jechal juz do Poznania, a w kilka dni byl z powrotem. Zobaczywszy go, ksiaze podszedl zywo z pytaniem:
— Masz branke?
— Nie dostalem jej. Nikt o niej nie wie. M'owia, ze nie ma zadnej.
— C'oz sie z nia stalo?
— R'oznie mnie uwodzili, ze zbiegla noca, drudzy, ze po drodze glodem sie morzac, zmarla.
M'owil to Krzywosad, a z twarzy mu patrzylo, ze sam temu nie dawal wiary.
— A ksiadz Tylon, a Przedpelk? Ci wiedzie'c musza, co sie z je'ncami stalo!
— Ni jeden, ni drugi nie chca wiedzie'c o niczym. Ramionami zzymaja, rekami rozkladaja i milcza. Dziewke moze gdzie schowali, a wyda'c jej za najwiekszy okup nie my'sla.
— Przemka pytale's?
— Wiedzial, z czym przybylem, i sam to zagail. Odsylal mnie do drugich i tylem widzial, ze pozby'c mnie sie chcial co rychlej.
Tu Krzywosad, pomilczawszy, doko'nczyl:
— Nie taka to wielka rzecz jedna niemiecka dziewczyna, aby za nia czyni'c pogonie. Jestli gdzie, pewnie na wierzch wyplynie. W wojnie je'nc'ow sie nie doliczy'c, a po drodze zawsze ich nie stanie tylu, co bylo w lykach.
Krzywosadowi pono ta jazda i tropienie juz sie naprzykrzylo, rad byl do Nieslusza wraca'c i ksieciu radzil, aby go nie strzymywal dluzej, bo cho'c czul grodek bezpiecznym, wszelako diabel i Brandeburczyk nigdy nie 'spia.
I o brance potem slycha'c juz nie bylo. Baczny opiekun mial jednak swych donosicieli na dworze w Poznaniu. Nic tam baczno'sci jego nie uchodzilo. W miesiac potem wiedzial na pewno, iz niemiecka branka na zamku siedziala ukryta, a Przemko w niej rozmilowany byl strasznie, o wszystkim dla niej zapominajac. Wojewodzie pozna'nskiemu, kt'ory go o to upominal, surowo odpowiedzial mlody ksiaze, aby mu sie do tego nie mieszal i ksiedzu Tylonowi wyrzut'ow sobie czyni'c nie dal.
Boleslaw, niewiele my'slac, sam wybral sie do synowca. Ilekro'c do Poznania przybywal znany z pobozno'sci i laskawo'sci dla duchownych ksiaze kaliski, biskup, kanonicy, zakony i co bylo dostojniejszych, przyjmowali go uroczy'scie. Sam Przemko tez szanowal go i kochal, wiec wybiegl na spotkanie i go'scil go jak ojca. Tym razem przyjazd nastapil tak niespodziewanie, iz nikt nawet przeciw niemu wyjecha'c nie mial czasu. Ksiaze wysiadal juz w podw'orcu, a nikogo, opr'ocz dworu, do przyjecia go nie bylo. Wybiegl synowiec nierychlo w ubraniu nie rycerskim, ale dworskim, strojny i u'smiechniety, a po raz moze pierwszy widokiem opiekuna zmieszany, jakby przelekly, do izb go wprowadzil.
Boleslaw bacznie wszystko zwazal, lecz milo's'c mu pomiarkowanie dawala i nie dawal pozna'c po sobie, co w my'sli mial. Wiedzial, ze sie tu 'zle dzialo, lecz przebojem i's'c przeciwko temu lekal sie, aby gorzej jeszcze nie bylo i — zal mu moze bylo chlopaka.
Na wieczerze juz sie mieli czas zebra'c wszyscy na zamek; ludzi bylo dosy'c. Siedzieli za stolem opr'ocz Przedpelka wojewody, Mikolaj lowczy pozna'nski, Blizb'or sedzia, Petrek z Predocina, Gniewomir podsedek, Tylon kanclerz i innych wielu.
Kaliski ksiaze zdal sie by'c dobrej my'sli i ozwal sie do synowca zartobliwie:
— Nie wiesz pono ani sie spodziewasz, z czym ja przybylem do ciebie. Opr'ocz milo'sci mej, dla kt'orej zawsze cie rad widze, sprawa niemalej wagi.
Wszyscy oczy obr'ocili na ksiecia. Ten wesola twarz okazywal, co 'swiadczylo, ze sprawa gro'zna nie byla. Pomilczal troche, aby sluchajacy zgadujac, co to bylo, gl'ow sobie troche nalamali. Przemko patrzal niespokojny, nie bez pewnej obawy, kt'ora w licu drgala.
— Gdy z was nikt nie odgaduje — ciagnal dalej Boleslaw — musze sam odkry'c, z czym przybywam. Sadze, ze gniewu nie 'sciagne. Ot, swatem przybylem!
Zarumienil sie Przemko, inni po sobie patrzali.
— Nie bylbym odgadl tego — ozwal sie mlody ksiaze — bom od Waszej Milo'sci slyszal niedawno, ze mi do malze'nstwa bylo za wcze'snie. Jeszczem tez wojny nie dosy'c skosztowal, aby odpoczynku pragna'c.
— Prawda to — rzekl Boleslaw — ale's ty u nas jedyny, rodu trzeba, a dla'n macierzy. Wiec zeni'c sie musisz nie dla siebie, a dla nas. Po'swiadczy ksiadz Tylon, ze ci, kt'orych B'og postawil na 'swieczniku, nie sobie zyja i nie dla siebie sie zenia.
Przemko milczal, dolewal do kubka stryjowi i reka mu drzala.
— Niewiastke dla was napatrzona mam — m'owil Bolko — wla'snie taka, jak potrzeba. Musimy na Pomorze sie oglada'c, aby je odzyska'c. Konieczna to rzecz, cho'cby dla Krzyzak'ow i Brandeburg'ow, aby oni go nie wzieli. W Szczecinie u starego Barwina wnuczka sie chowa, c'orka Kaszuba. Dziewczyna mloda, przez nia sie z Pomorzany zwiazemy. Wiem ja, ze mi jej dla was nie odm'owia.
Gdy to m'owil, Przemko sluchal go z oczyma na st'ol zwr'oconymi, lice mu sie wcale nie rozja'snialo.
— Wzialem o niej wiadomo's'c dobra — ciagnal dalej stryj — dzieweczka piekna, mloda, jak potrzeba dla ciebie. Wiano tez bedzie niczego, a Pomorze nam potrzebne. Stary Barwin zniemczal, ale wnuczke baby wychowaly inaczej.
Wojewoda pozna'nski pierwszy glos zabral, chwalac wyb'or ksiecia.
— Nie ma co na to rzec, tylko dziekowa'c — rzekl — jecha'c a swaty sla'c.
Przemko zmilczal. Bylo to zagajenie dopiero. Drugiego dnia juz stryj m'owil o podr'ozy do Szczecina, jako o pilnej sprawie, do kt'orej sie zaraz sposobi'c nalezalo. Nie m'ogl sie synowiec sprzeciwia'c, tylko zwlekal. Stryj w zarty obracal powolno's'c jego.
— Gdy zobaczysz pomorskie dziewcze, jako mi o niej sprawe zdano — bedziesz rad dziekowal. Najpiekniejsza jest miedzy pieknymi, a lat nie ma jak kilkana'scie. Dziad juz zawiadomiony czeka. Jecha'c potrzeba i bra'c tylko!
Nie majac sie czym tlumaczy'c, mlody ksiaze skladal sie tym, iz bez pieknego orszaku ruszy'c nie m'ogl i podarki 'slubne przygotowa'c musial. Ludzie i konie czasu potrzebowali, nim by ich podobierano.
Na wszystko to Boleslaw odpowied'z mial gotowa, iz z Kalisza dostarczy, czego zabraknie. Naglil i nastawal tak, ze zwlec bylo niepodobna. A ze na zamku pozna'nskim jak u siebie w domu byl, co dzie'n go caly obchodzil, wciskajac sie we wszystkie katy, opatrujac szopy, stajnie i komory nawet, dla czeladzi przeznaczone. Mial moze nadzieje, iz klatke odkryje, w kt'orej ptaszka niemieckiego chowano. Nie znalazl go nigdzie.
Bladzac tak dnia jednego i do okien zagladajac, zaszedl do ksiedza Tylona, kt'ory przy ksieciu jako pisarz i duchowny nauczyciel byl ciagle i co sie na zamku dzialo, o tym wiedzie'c musial. Mieszkal on nie opodal pana swego, w dwu izbach pelnych ksiag, sk'or przygotowanych do pisania i wszelkiego kancelaryjnego przyboru. Czlowiek byl ze swej notarialnej nauki[26] i wprawy bardzo dumny, pr'ozny i poklony lubiacy. Nie gardzil tez i groszem. M'owiono o nim, iz dla dzieci brata zbieral go chciwie, nim sie jednak mial im dosta'c, skrzetnie uciulany zamykajac.
Nie bardzo starym byl jeszcze, ale pergaminy, z kt'orymi mial do czynienia, odbily sie w barwie twarzy jego z'oltej, dlugiej, pociaglej, zasznurowanej dla powagi, jaka sobie nada'c usilowal. Sam tu na dworze uosabiajac powolanie wladcy pi'ora i stylisty, nosil sie ze swa uczono'scia wielce. Dla tych, co mu piekny podarek obiecywali, got'ow byl 'swiezy wstep aktu utworzy'c, innym dawal jeden z tych kilku, kt'ore do wszystkich sluzyly. Na jego twarzy nikt nigdy nie widzial u'smiechu, a kto mu w poszanowaniu uchybil, nigdy tego nie darowal.
Szanowal on wielce ksiecia Boleslawa juz dlatego, ze czesto dla'n szczodrym bywal, juz ze mial sile i znaczenie. Ujrzawszy go wchodzacego, zerwal sie do pulpitu, przy kt'orym zawsze co's mial do czynienia. Trzcinke polozyl i z uroczystym wystapil poklonem, rece na piersiach skladajac.
— Ojcze m'oj — odezwal sie wesolo i dobrodusznie Boleslaw — ja do was przychodze z wyrzutem i na zwiady. Przemko mi co's posmutnial, ludzie plota, ze sie do jakiej's dziewki, branki niemieckiej, uwiazal. Czyz by'scie o tym nie wiedzieli?
Ksiadz Tylon rekami uczynil ruch, wstret i obrzydliwo's'c oznaczajacy.
— Nic nie wiem! — rzekl. — Nic wiedzie'c nie chce. Na oczy moje nie przyszlo nic. Uszy moje na gwar pospolitego tlumu sa gluche. Nic nie wiem.
Ksiaze sie u'smiechal.
— A mnie m'owiono, ze on ja gdzie's na zamku chowa.
— Nic nie wiem — dobitnie powt'orzyl Tylon i podni'osl glowe — a prawda li to jest, nie moja wina! Wojewoda, kasztelan winni, 'swieckie ramie, nie duchowne. Moim obowiazkiem wystawia'c mu szkarade grzechu, obrzydliwo's'c zwierzecej rozpusty, to czynie nie omieszkajac, to czynie; dalej, nie moja rzecz! Sprawa ludzi 'swieckich!
I rekami potrzasal.
— Wojewoda m'owi, ze o niczym nie wie — rzekl ksiaze.
Notarius oburzyl sie.
— Zatem winien niedbalstwa, opieszalo'sci, gnu'sno'sci, 'slepoty! Winien jest, gdy, postawiony na strazy, nie strzeze, gdy opiekunem bedac, nie opiekuje sie.
Ksiaze Boleslaw zapalajacemu sie przerwal, dajac znak, aby zamilkl. Z poszanowaniem popatrzyl na pergaminy i pergaminowego czlowieka, kt'ory stal jeszcze nachmurzony.
Odetchnawszy, Tylon rzekl juz lagodniej:
— Pozwolicie mi doda'c, ze tego, co by'c nie powinno, czasem najlepiej nie wiedzie'c, leczac chorobe, jak to Wasza Milo's'c czynicie, innymi 'srodkami. Da'c mu zone, to najlepiej, krwi mlodzie'nczej inaczej nie powstrzyma'c, nie pohamowa'c! Wasza Milo's'c najlepiej wiecie, co pomoze, w czas, jak B'og przykazal, da'c mu malzonke. Ustanie zgorszenie pokatne.
Ksiaze, nie odpowiadajac na to, wyrazil zyczenie, aby ksiadz Tylon towarzyszyl Przemkowi do Szczecina i baczne mial oko na wszystko. Notarius sklonil sie pokornie, znaczacym odpowiadajac tylko spojrzeniem. Szczodry stryj za podobne uslugi zawsze sie czym's wyplacal.
— Spos'obciez sie do podr'ozy rychlo — rzekl Boleslaw, zabierajac sie do wyj'scia. — Ja nie rusze sie stad, dop'oki go nie wyprawie do Szczecina, gdzie na'n juz czekaja. Przywiezie ze soba zone — wszystko um'owione, da B'og, Niemki zapomni.
Z wielka ufno'scia, ze malze'nstwo wszystkiemu zaradzi i lekcewazeniem calej sprawy, ksiadz Tylon reka zamachnal.
— Slomiane to ognie! — zamruczal. — W mlodo'sci latwo sie one zapalaja, ale i gasna predko. Caro infirma[27] — cielsko slabe!
Poklonil sie.
— Spos'obciez siebie i jego do podr'ozy — zako'nczyl ksiaze, wychodzac.