Rozdzial I
Ze wszystkich dwor'ow ksiazecych w Polsce w drugiej polowie XIII wieku, nie bylo mniej wystawnego, skromniejszego nad kaliski, ksiecia Boleslawa, zwanego Poboznym. Wojak zawolany a razem maz bogobojny, za zone mial, r'ownie jak sam, zacna i 'swiatobliwa niewiaste Jolante[1], siostre Kingi, zony Boleslawa, krakowskiego ksiazecia. Nieustanne wojny go trapily, to z napadajacymi na granice jego Brandeburczykami, to z ksiazety 'slaskimi, to z innymi powinowatymi chciwymi ziemi, a nie mogacymi usiedzie'c spokojnie. Nie m'ogl wiec prawie wytchna'c dnia jednego, krecac sie ciagle po rubiezach u Santoka i Drdzenia, zakladajac i zdobywajac zameczki, p'o'zniej strzegac juz nie tylko swoich posiadlo'sci, ale i zdanego mu w opieke mlodego Przemyslawa Pogrobka, kt'ory sie byl pozna'nskiemu Przemyslawowi juz po jego zgonie narodzil. Losy tego sieroty obchodzily go tym mocniej, ze wlasnego syna nie mial, a trzy c'orki tylko, kt'orym ziemi po sobie odda'c nie m'ogl, bo meskiej dloni potrzebowala.
Bylo wiec co robi'c i sia's'c pod dachem na wypoczynek nie m'ogl ani pomy'sle'c ksiaze Boleslaw, ale to byla krzepka i zdrowa natura, do pracy i znoju stworzona, nie przykrzaca sobie nimi, zawsze wesolej my'sli, spokojnego oblicza, czystego serca, prostoty wielkiej. W'sr'od tych mnogich dwor'ow 'owczesnych ksiazecych w Krakowie, Sieradzu, Poznaniu, Wroclawiu, Lignicy, Opolu, Plocku, kaliski najmniej oczy 'sciagal i nie staral sie blyszcze'c.
Ludzi do wojny sposobnych Boleslaw musial mie'c ciagle, bo mu odetchna'c nie dawano, ale to byli jakby bracia mlodsi, jak prawa druzyna i dzieci. Wszyscy z nim zyli na stopie poufalo'sci z poszanowaniem polaczonej, kt'ora dobroduszno's'c jego wyzywala i cieszyla sie nia. Kochali go blizsi i dalsi, a cho'c czasy owe wymagaly, aby w'odz odznaczal sie, budzil cze's'c dla siebie, Boleslaw malo dbal o to, by sie dumnie postawi'c. Chodzil jak prosty rycerz, nie dbajac o piekne zbroje ani o drogie szkarlaty[2] i bisiory[3]; klejnot'ow nie lubil, a gdy w domu siedzial, nosil sie w kozuszku prostym i sk'orzniach[4], w czapce starej i wytartej, ze go nieraz obcy przybywajacy posel wzial za urzednika dworskiego, z czego on 'smial sie tylko.
Wpatrzywszy sie w jego niepozorna twarz ogorzala, z zywymi oczyma czarnymi, m'ogl jednak kazdy domy'sle'c sie w nim szlachetnej krwi i pa'nskiego ducha. Wejrzenie mial 'smiale a bystre, u'smiech przy lagodno'sci pelen zaufania w sobie, czolo jasne a rozumne. Ale postawa nie nadrabial wcale, zdal sie chrze'scija'nska pokora chcie'c pokry'c swe pochodzenie, a ludzi lubil, gdy mu zamiast bi'c czolem, zblizali sie do'n z zaufaniem jak do ojca. Nie bylo lito'sciwszego nade'n czlowieka w powszednim zyciu, bo dobry chrze'scijanin w kazdym widzial brata swojego w Chrystusie, cho'c na placu boju czy z pogany, czy z Sasami a Brandeburczykami (bo ci razem chodzili), zolnierz byl zuchwaly, niemal szalony.
Szedl do boju przezegnawszy sie, z modlitwa i owa stara pie'snia do Bogarodzicy, niezapomniana od czas'ow Chrobrego, ale wpadlszy w zamet i wrzawe bojowa, gdy sie w nim krew rycerska ocknela i zakipiala, stawal sie strasznym dla wrog'ow. Gdy potem, ostyglszy, poszedl na pobojowisko z ksiezmi, bo mial ten zwyczaj, ze do rannych i konajacych ich prowadzil, lzy mu sie toczyly patrzac[5] na pokaleczonych i dogorywajacych. Lamal rece, narzekajac na te nieuchronne a nieustanne wojny.
— Nie bedzie temu ko'nca — mawial — az jednego pana dostana te ziemie, a nas, drobnych, los albo wymorzy, lub wyzenie. Sami sie my wypleniamy i niszczym ten kraj, kt'ory B'og opiece naszej poruczyl[6].
Ale daremne to byly narzekania, gdyz zamiast jednoczy'c sie, dzielily sie ziemie polskie na coraz drobniejsze czastki. Mazowieccy sie rozlamywali, 'slascy rozradzali jak mrowie, Krak'ow z Sandomierzem szedl osobno. Pozna'n z Gnieznem staly same przez sie. Im wiecej przybywalo dzieci, tym roslo wiecej chciwych wladzy nieprzyjaci'ol. Brat bratu, synowiec stryjowi wydzieral, nierzadko syn powstawal na ojca. Niekt'orzy, sami ku obronie i napa'sci nie majac sily, przyzywali Prusak'ow i Litwe. Siedzieli juz na karku Mazowsza i Pomorza niemieccy panowie krzyzowi[7] prawem i bezprawiem zawojowujac ziemie.
Czasy byly zaprawde ciezkie. Nikt nikomu nie wierzyl. Straszno bylo pojecha'c zaproszonemu w go'scine, aby jak to sie nieraz trafialo, nie zosta'c schwyconym, wiezionym w klatce i zmuszonym oddawa'c powiaty za zycia. Wyruszy'c do odleglejszego ko'sciola bal sie kazdy bez silnego orszaku, bo i tam u oltarza m'ogl na'n czyha'c brat, swat albo jaki pokrewny. Nie pomagaly na to ani malze'nstwa, ani kumania sie i krwi zwiazki.
Namietno'sci byly rozhukane. Pobozno's'c posunieta do szalu niemal, rozpusta do bezwstydu, a obok wstrzemie'zliwo's'c do klasztornego w malze'nstwach odosobnienia. Gdy Boleslaw Wstydliwy z wlasna nie zyl zona, Mszczuj[8] pomorski trzymal sobie mniszke ze slupskiego klasztoru wzieta. Dzialy sie rzeczy straszne, dzikie, znamionujace nature namietna, ludzi nieokielznanych, r'ownie goraco goniacych za zlem i dobrem. Miary w niczym nie bylo. Niewiasty 'owczesne dawaly przyklad 'swiatobliwo'sci nadzwyczajnej, a mezczy'zni niekt'orzy szli pociagnieci za nimi.
Na Boleslawa Poboznego wplywala, cho'c lagodna i dobra, ale jak siostra[9] 'swiatobliwa, Jolanta, zona jego, kt'ora wzdychala przy mezu do klasztoru. Boleslaw we wszystkim, opr'ocz wojennego szalu, umiarkowa'nszy, nie dal sie jej jednak skloni'c do na'sladowania szwagra Pudyka[10]. Malze'nstwo bylo przykladne, milujace sie, a Boleslaw wym'ogl na zonie, iz o Bogu nie zapominajac, o dzieciach i o nim tez pamietala.
Siostra Kinga napominala ja ciagle do surowszego zycia, do przygotowania sie, aby owdowiawszy, razem z nia poszla reszte zycia w klasztorze po'swieci'c Bogu. Jolanta godzila pobozno's'c swa z obowiazkami. Trzy c'orki wyrosly u boku troskliwej matki wychowane skromnie i poboznie.
Ksiaze Boleslaw, gdy mu dawaly spocza'c Brandeburczyki, a m'ogl posiedzie'c troche na kaliskim zamku, prawdziwie byl szcze'sliwy. Wojak nie stracil prostoty prawie dzieciecej. Siedzial z zona i dzie'cmi u komina, bawil sie rozmowa z nimi i sluzba, 'smial sie i rozkoszowal zyciem jakby prostego ziemianina.
Niejeden zamozny panek moze wiecej nad niego sadzil sie na przepych, na st'ol i suknie. Ksiaze kaliski drugim pozwalal sie tym bawi'c, sam nie potrzebujac zadnego zbytku. Skarbiec byl dostatni, ale tez z niego c'orki trzeba bylo wyposazy'c i rycerstwo oplaci'c; dla siebie za's oboje ksiestwo tak malo potrzebowali, iz go wcale nie trwonili. Kazda za's wyprawa lupem zdobytym go pomnazala.
Ksiezna Jolanta, wyjawszy dni 'swiateczne i gdy go'scie na dw'or zjechali, nosila szaty welniane, szare, klejnot'ow nigdy, zaslone biala na glowie. Dziewczeta chadzaly w bieli'znie[11] albo zima w prostych sukniach welnianych. Ksiaze w swoim kozuszku, podpasany rzemieniem, jedwabiu nie wkladal, chyba na wielkie 'swieto do ko'sciola dla Boga, nie dla siebie i ludzi. Rozumie sie, ze przy takim panu i dw'or bardzo sie stroi'c nie m'ogl, cho'c mu z tym czasem bywalo markotno, gdy kt'ory z powinowatych ksiazat nawykly do zbytk'ow niemieckich na dw'or zajechal.
W Kaliszu rzadko dobywano sreber i zlocistych naczy'n lub opon[12] ze Wschodu przywiezionych, chyba na uczczenie jakiego dostojnika Ko'sciola lub na uroczysto's'c domowa. Gdy ksiaze Boleslaw zmuszony byl przybra'c sie i nawiesza'c la'ncuchy na siebie, chodzil w nich jak w kajdanach, zrywajac te wiezy co najrychlej.
Oboje ksiestwo pobozni byli bardzo, co nie przeszkadzalo im powszednie zycie mie'c w pamieci. Kapelan, kt'ory razem kancelarskie pelnil obowiazki, ciagle byl u jego boku. Niekiedy drugi pobozny staruszek kaplan go wyreczal. Mial wojewod'ow, podkomorzych, urzednik'ow dworu, ale ci jak przyjaciele domowi stali przy nim. Pada'c przed soba nie dawal Boleslaw nikomu, poufalszych najwiecej kochal, klamstwem, cho'c dla poczczenia[13], sie brzydzil.
Mial przy tym ksiaze r'ozne zamilowania ziemianina. Konie i stada swe lubil, o urodzaje u ludzi pilno sie dowiadywal, z prostymi zagrodnikami rozmawial i zartowal, jakby mu r'owni byli. Nieraz ubogiego dziada na drodze spotkawszy, wi'odl go z soba, 'smiejac mu sie i wyzywajac na gawede. Mial to szcze'sliwe usposobienie, ze wesolym rad byl by'c, czola dla powagi nie chmurzyl. Posapnych[14] tez ludzi podejrzewal, iz chyba zlego co's na my'sli mie'c musieli.
W ostatnich latach, Boleslaw malo zazyl spoczynku, bo go szczeg'olniej Brandeburczyki napastowali. Zmarla byla matka Przemyslawa Pogrobka, nad kt'orego spadkiem czuwa'c musial jak nad wlasna ziemia. Ledwie Santok spalili umy'slnie, aby sie nie da'c w nim Niemcom zagnie'zdzi'c, ledwie Pobozny trzy zameczki na granicy zalozyl dla obrony, juz Brandeburczycy odbudowali twierdze nadgraniczna i Suliniec jeszcze wznie'sli, aby w nim zasiadlszy sie, czatowa'c.
Suliniec tedy odbiera'c im trzeba bylo, a ze go rozpaczliwie broniono, szli Polacy jak mostem tarczami okryci pod 'swieze jego 'sciany, toporami odbili gline z nich i podpaliwszy, dopiero opanowali. Dostal sie Sas Sabel w niewole, ale Santoka odebra'c nie udalo sie. Nastepnego roku znowu Santockie trzeba bylo niszczy'c, aby Brandeburczykom i Sasom pokoju nie da'c, a do Soldyna po drabinach sie dobija'c. Z obu stron napadano sie nieustannie, a o ten Santok niemalo sie krwi przelalo.
Wychowaniec ksiecia Boleslawa, Przemyslaw Pogrobek, kt'orego doma[15] poufale Przemkiem Sierotka zwano, dochodzil lat szesnastu. Chlopie bylo na podziw piekne, silne, postawne, zywe i rwalo sie juz spod stryjowskiej opieki, nie dla wladzy, bo dziecko bylo powolne[16], ale dla rycerskich popis'ow. Ksiaze Boleslaw za's nie puszczal go za wcze'snie na wojne, bo obawial sie i kochal go, a jedyny u niego byl. Wiedzial, ze mlodego pu'sci'c na swobode najniebezpieczniejsza rzecz. Wstrzymywal go, jak m'ogl, ale w szesnastu leciech mlodzieniaszka na'owczas od wojny pow'sciagna'c, gdy ta byla kazdego ksiazecia powolaniem, nie mogla najwieksza powaga.
Tymczasem wiosna 1272 roku, znowu ten Santok, aby sie Niemcy w nim nie zagnie'zdzili i nie zagospodarowali, trzeba bylo albo im wyrwa'c z rak koniecznie, lub przynajmnej nie da'c im w nim chwili pokoju. Ksiaze Boleslaw sam sie juz na nich wybieral, gdy majowe powietrze wilgotne, na kt'ore sie rankiem narazil, sprowadzilo zimnice[17]. Zwolano zaraz baby, aby na to radzily; daly mu pi'c ziele gorzkie okrutnie, zazegnywaly, odprawil ksiadz naboze'nstwo, a zimnica nie chciala precz. Zawsze latwiej jej dosta'c, niz sie pozby'c.
Ksiaze na wszystkie cierpienia wytrzymaly, ze mu to chor'obsko bylo nie na reke, smucil sie i niecierpliwil. Najpiekniejsza pora roku do wyprawy mijala, roz'scielaly sie bujnie zielone trawy, pasza dla koni byla wyborna, powietrze dla zolnierzy ni skwarne, ni nadto zimne. Wyprawi'c za's ludzi bez siebie nie m'ogl ksiaze, bo go nikt przy nich zastapi'c nie umial. Gdy on — wesoly — sw'oj gruby, rubaszny podni'osl glos, lecialo rycerstwo razem z nim, nie baczac na nic.
Bad'z co bad'z tedy, a bylo to w drugiej maja polowie, ksiaze juz nawet z zimnica wybiera'c sie byl got'ow. M'owil, iz mial to do'swiadczenie raz w zyciu, ze na koniu sie dobrze wytrzaslszy i spotniawszy, choroby pozbyl po'sr'od wojny. Ksiezna Jolanta, kt'ora mu nigdy w niczym na zawadzie nie stawala, opiera'c sie nie 'smiala, ale niespokojna byla.
Pieknego wieczora majowego siedzieli w podsieniu zamku kaliskiego Boleslaw, Jolanta i c'orka jej najmlodsza. Gr'od ten, cho'c na owe czasy dosy'c warowny, wspanialym wcale nie byl. Dworce w wiekszej cze'sci staly z drzewa budowane i niskie.
Ksiaze wla'snie, w kozuszku za stolem siedzac, winem cieplym korzennym na zimnice sobie radzil, ksiezna, majac c'orke u boku, z dala cicho z nia rozmawiala, gdy pachole dworskie wbieglo z radosna twarza, oznajmujac, ze z Poznania jechali go'scie. A ze Przemka Sierotke kochali wszyscy, rado's'c wybuchla wielka.
— M'ow, go's'c a nie go'scie! — zawolal ksiaze do chlopca, kt'ory stal z oczyma wesolymi, pewien, ze mu za nowine beda wdzieczni.
I kubek na stole postawil.
— Alez go'scie, prosze Milo'sci Waszej — dodalo chlopie — bo nie sam ksiaze Przemko, ale z nim duzo jakich's pan'ow.
Ksiezna Jolanta wstala troche niespokojna, spogladajac na meza:
— Przemko bo lubi — odezwal sie ksiaze — aby kolo niego bylo 'swietnie, ludno, blyszczaco. Musial juz sobie dw'or pa'nski przystroi'c, a temu sie zda, ze nie sam jedzie.
I wyszedl ksiaze na spotkanie pod drugie drzwi ku podw'orcom, gdy go'scie wla'snie z koni zsiadali. W istocie orszak byl ludny i 'swietny. Na czele jego jechal mlodziuchny, szesnastoletni, juz bujno wyrosly, z dlugimi wlosy zlotawymi, z niebieskimi oczyma, zreczny, gibki, silny, dziwnie pa'nsko patrzacy z g'ory Przemko.
Mozna mu bylo lat da'c wiecej, niz ich mial w istocie. Br'odka i wasy juz mu sie wysypywaly, a nie tkniete jeszcze, okrywaly jakby puszkiem zlocistym ladna jego twarzyczke, wesolo sie u'smiechajaca. Chociaz w podr'ozy, ksiaze mial zbroje stalowa, bogato wysadzana i zlocona, ubranie obcisle, pas blyszczacy, nozyk u pasa jak cacko, ostrogi zlocone, a na jednym ramieniu plaszcz lekki, ciemnoczerwony ze zlotem. Wida'c bylo, ze sie przystroi'c lubil, ze dbal o to, co mial na sobie. Helm tez, w pasy zlocone, skrzydlami blyskal w kamienie sadzonymi. W stroju tym Przemko tak byl w istocie piekny, tak wygladal pa'nsko, iz spojrzawszy na'n, stryj rece podni'osl dobrodusznie wolajac: — To's mi pan! To's mi piekny!
I po otaczajacych powi'odlszy wzrokiem, przekonal sie, ze chlopie sluszno's'c mialo, bo nie sam przybywal Przemko, ale z parada i dostojnymi go's'cmi, jakby w uroczystym jakim's poselstwie.
Na koniu okrytym obok jechal powazny maz, takze odziany i zbrojny jak na gody, Przedpelk, wojewoda pozna'nski, za nim M'scib'or, kasztelan i trzech ziemian starszych, dalej Nalecz Pawelek i Zareba, Michnem zwany, co sie razem z ksieciem wychowywali. Wszyscy oni na wz'or pana byli poprzyodziewani 'swiatecznie, bo Przemko lubil i wymagal, aby kolo niego wszystko pieknie wygladalo.
Tej prostoty obyczaju, jaka mial stryj, nie nauczyl sie od niego — a i po ojcu zamilowania tego w blasku odziedziczy'c nie m'ogl, bo Przemysl stary, pan pobozny, co noce spedzal na modlitwach, takze sie w przepychu nie kochal, ani matka nieboszczka, Elzbieta, wagi do niego nie przywiazywala. Jak sie to czesto zdarza, wzial moze po pradziadach sklonno's'c te Przemko lub mu ja dala krew goraca i fantazja mlodzie'ncza.
U niego wszystko, co go otaczalo, az do najprostszej czeladzi[18], strojne by'c musialo. Konie tez pobrzekiwaly i polyskiwaly, a na glowach ich kity sterczaly i na piersiach chwost'ow bylo pelno i blaszek. Caly orszak wielkopolskiego ksiecia polyskiwal i blyszczal. On sam, zywo z konia skoczywszy, helm zdjal i do stryja podszedl unizenie, pokornie sie klaniajac a po rekach go calujac.
Ten oburacz go chwycil za szyje i 'sciskal jak wlasne dziecko, a gdy Przemko glowe podni'osl, z rozkosza mu sie przypatrywa'c poczal.
— Szesna'scie lat! Mlokos! — za'smial sie. — A takie to juz wybujale, zmezniale, jak gdyby mial dwadzie'scia! Co ci tak pilno!
— Pewno, pewno, pilno mi, stryju kochany, pilno! — odparl Przemko wesolo. — Juz bym w pole rad! Czas! Moi wszyscy w tych latach co ja, juz sie ucierali, a ja musze z kapelanem czyta'c i w dziedzi'ncu do tarczy oszczepem ciska'c, gdy mnie 'swierzbi dlo'n uzy'c go na tych Sas'ow lub…
— O, bedziesz tej zabawki dosy'c jeszcze mial! — westchnal Boleslaw. — Niemc'ow sie nie przebierze tak predko! Zaczekaj!
Przerwal mowe wojewoda Przedpelk, przystepujac dla powitania. Spojrzal na'n Boleslaw i uprzejmie go pozdrowil, a potem innych przybylych z synowcem wital poufale, u'smiechajac sie do nich, cala te starszyzne pociagajac za soba do dworu.
Ze w izbach duszno bylo, zasiedli znowu w podsieniach, gdzie juz ksieznej Jolanty nie bylo. Staruszek tylko ksiadz Malcher stal na uboczu. Byl to ulubiony obojgu ksiestwu, pobozny a jak oni lagodny czlowiek, spokojnego ducha, pokory wielkiej, kt'ora przy 'swiatobliwo'sci zdala sie ublogoslawieniem. Przemko postapil ku niemu, aby go, jak nalezalo, w reke pocalowa'c, a staruszek poblogoslawil go z rozrzewnieniem.
Ksiaze Boleslaw, wnet biede swa przypomniawszy, poczal na zimnice narzeka'c.
— Gdyby to licho p'o'zniej cho'c przyszlo! — zawolal. — Mnie tu potrzeba i's'c na tych przekletych zb'oj'ow, na Santok, na Strzelce… a jam sie do niczego nie zdal. Jeszcze dop'oki trzesie, nie dbalbym o nia; gdy zacznie pali'c, leb trzaska i czlowiek soba nie wladnie.
Przemko popatrzyl na swego wojewode, przem'owili do siebie oczyma.
— Stryju kochany — rzekl — gdyby to nie byl grzech i niepoczciwo's'c wielka, powiedzialbym, ze sie z tej choroby ciesze. Zimnica przejdzie, a teraz ona tego dokaza'c moze, iz mnie pozwolicie i's'c na Santok za siebie.
Ksiaze Boleslaw rece podni'osl zywo do g'ory.
— Nie pozwole! — zawolal. — Nie pozwole! Z tymi zb'ojami nie twoja rzecz sie mierzy'c; na pierwsza wyprawe ja cie sam bede prowadzil.
Przemko sie zasepil i obr'ocil ku swemu wojewodzie.
— M'owciez wy za mna! — zawolal. — M'owcie wy!
Wojewoda podszedl krok ku ksieciu Boleslawowi.
— Milo'sciwy Panie! — odezwal sie. — Naszemu mlodemu ksieciu czas by sily spr'obowa'c i trudno nam go utrzyma'c, rwie sie strasznie!
— Ale nie pora dla'n jeszcze! Nie pora! — rzekl ksiaze Boleslaw spokojnie. — Kiedy czas ma by'c, mnie do sadu zostawcie! Jednego jego mamy! — I poszedl Przemka u'scisna'c.
— Stryju milo'sciwy! Pu's'c! Pu's'c mnie! Wr'ocimy cali. Przedpelk mi za kuma do tego chrztu krwi sluzy'c bedzie. Maz jest do'swiadczony.
— Nie przecze — zawolal ksiaze — ale i ja w kumy nie gorszym od niego!
Wojewoda cofnal sie, schylajac glowe.
— Ja bo sam chcialem cie w pole prowadzi'c, gdyby nie ta nieszczesna zimnica — m'owil stary. — A! W porez ona mnie zlapala! W pore! Tymczasem Sasy i Branderburgi okopuja sie, pale bija, zamki kleca, a coraz mocniejsi sie staja. Da'c sie im tu osiedzie'c, p'o'zniej trudno bedzie wykurzy'c! Ze spoczynku korzystaja, a tu pasza, a tu ludek wypoczety!
— Ski'nciez tylko! Pozw'olcie, na milego Boga! My z wojewoda ruszym jutro!
Na to wla'snie wszedl Jan, zwany Janko, kasztelan kaliski, poufny ksiacia, przyboczny sluga i przyjaciel, maz jak on niemlody, ale zawiedly, krzepki, twarz spalona, az brunatna, w marszczkach cala, wlos przerzedzony, ramiona szerokie, pier's duza, nogi kr'otkie i jakby przegiete od konia. Odziez mial domowa, prosta, jak ksiaze, dlatego moze kwa'sno sie ogladal po strojnym dworze mlodego pana.
— W pore mi przychodzisz — zwr'ocil sie do niego Boleslaw — ty, stary m'oj! Pomozesz mi! Ten mlokos, patrzaj go, wyrywa mi sie. Slyszysz? Chce mu sie Santoka!
Janko zadumany spojrzal na Przemka i na wojewode, ale co mial wzia'c strone swego pana, ramionami ruszyl.
— Ano — zamruczal — ksiaze pan zostalby's z zimnica doma, a my, z ksieciem mlodym i wojewoda ruszyliby'smy Sas'ow nastraszy'c. Czemu nie?
— To i ty, niegodziwy zdrajco, przeciwko mnie?! — roz'smial sie zafrasowany ksiaze.
Sklonil sie kasztelan.
— Wasza Milo's'c przebaczy, staremu sludze wydaje sie, ze to by bylo niezgorzej.
— Beze mnie sie obchodzi'c! — dodal ksiaze.
— Z Wasza Milo'scia byloby nam lepiej — odezwal sie prawdom'owny przyjaciel — to'c pewna. Ale jak nam ksiaze pojedziesz slaby, a bedziemy go musieli w drodze strzec, to nas Niemcy strzepia.
Ksiaze Boleslaw obejrzal sie dokola, a wojewoda pozna'nski dodal:
— Naszemu panu, daj Boze zdrowie, juzci tez pora skosztowa'c pola. A od czeg'oz my we dwu z kasztelanem? Strzec go bedziemy lepiej nizli oka w glowie, bo kazdy z nas by za'n oboje ocz'ow oddal.
— Stryju — odezwal sie Przemko, podchodzac ku niemu i 'smiejac sie wesolo — byle's mi zawsze ojcem, bad'zze dobrym i laskawym! Mnie juz wnetrzno'sci goreja, aby raz w pole wyciagna'c!
— Na te pierwociny jam wla'snie sam chcial by'c z toba — rzekl stryj smutnie — a ty mi sie wyrywasz! Nalezy mi sie do twojego rycerskiego pasa poda'c ci samemu reke, kiedym sie chowal i chuchal nad toba. Ty, niewdzieczny, dla po'spiechu i mnie sie wyrzekasz!
Przemko az poklakl przed nim i rece zlozyl. Stary sklopotany przysunal sie, 'sciskajac go, milczacy. Nie odpowiedzial nic. Sprawa mlodego zdawala sie wygrana, ale slowo stanowcze wyrzeczone jeszcze nie bylo. Wojewoda i kasztelan stali milczacy, spogladajac na ksiecia, kt'ory zadumal sie i co's jak lze otarl z oka.
— Ale bo's ty mi jedyny! — rzekl powoli i lagodnie. — Strach mi o ciebie. Przy moim boku bezpieczniejszym by's byl.
— My go tez nie spu'scimy z oka! — zawolal Janko czule. — Waszej Milo'sci potrzebny spoczynek. Chor'obsko to na wyprawe, gdzie trzeba w polu na rosie spa'c nie majac sie gdzie ogrza'c, a uznoi'c, a znuzy'c… to najgorsze utrapienie! Z zimnica w pole i's'c nie mozna, a w pole ciagna'c musiemy. Niechaj mlody pan popr'obuje!
— Niech pr'obuje! — wstawil sie wojewoda pozna'nski.
Drudzy z dala stojacy poczeli tez mrucze'c, proszac za nim. Boleslaw stal w niepewno'sci, wahajac sie i raz jeszcze u'scisnal chlopca.
— A, a — m'owil — ja bo na tej twej glowie wszystkie przyszlo'sci zlozylem nadzieje! 'Smieje mi sie na niej wiecej niz ksiazeca czapka. Kto wie? Odrodzona korona moze!
Przemko sie zarumienil, oczy mu sie zaiskrzyly, wtem Boleslaw nagle umilkl, spu'scil wzrok ku ziemi, posmutnial.
— Wola boza, wola boza — szepnal cicho. — Niech bedzie, jako pragnie i jak wy zadacie, ale strzezcie go! Strzezcie!
Przemko upadl na kolana i natychmiast porwal sie, reke podnoszac do g'ory, zwr'ocony ku swoim.
— Wojewodo! Kasztelanie! — krzyknal podniesionym glosem, kt'ory brzmial rado'scia i zwyciestwem. — Na Santok! Na Santok! Cho'cby dzi's jeszcze!