home | login | register | DMCA | contacts | help | donate |      

A B C D E F G H I J K L M N O P Q R S T U V W X Y Z
À Á Â Ã Ä Å Æ Ç È É Ê Ë Ì Í Î Ï Ð Ñ Ò Ó Ô Õ Ö × Ø Ù Ý Þ ß


my bookshelf | genres | recommend | rating of books | rating of authors | reviews | new | ôîðóì | collections | ÷èòàëêè | àâòîðàì | add

ðåêëàìà - advertisement



Rozdzial IV

Pogrzeb ksieznej jeszcze sie nie dokonal, cialo wla'snie do grob'ow spuszcza'c miano, gdy na zamek wie's'c przyniesiono, ze mianowany przez papieza arcybiskup gnie'znie'nski 'Swinka przybywa. Wiadomo's'c ta jedna moze mogla na chwile odciagna'c my'sl Przemyslawa od tej trumny i od krwawych wspomnie'n strasznej nocy.

Wyb'or ani szcze'sliwszy, ani pozada'nszy zaden nie m'ogl by'c dla ksiecia, ale razem mniej spodziewany. W czlowieku tym, kt'orego rycerzem pamietal, kt'oz m'ogl odgadna'c przyszla glowe Ko'sciola polskiego. Przemyslaw uradowal sie razem i zasmucil, gdy mu o tym zna'c dano. Potrzebaz bylo, aby ten maz, na kt'orego on milo's'c i poszanowanie chcial zasluzy'c, przybywal wla'snie w tej chwili, kiedy jego o zbrodnie glos ludu obwinial.

W czasie ostatnich modlitw, gdy zwloki pokryte wiekiem miano spuszcza'c do podziemia, ksiaze postrzegl naprzeciw siebie w stallach tego, kt'ory po dlugim niewidzeniu zjawial mu sie w najciezszej zycia godzinie. 'Swinka oczyma badajacymi, gro'znymi niemal, smutnymi razem patrzal na niego. Byla w tym wejrzeniu i lito's'c, i oburzenie, i wielka wyzszo's'c sedziego, kt'ory ponad winowajca stoi.

Przemyslaw spu'sci'c musial wzrok, na piersiach jak kamie'n ciezyl mu b'ol niewyslowiony. Stal przed tym pasterzem jak obwiniony, kt'ory sie nigdy nie potrafi oczy'sci'c. On sam m'owil sie niewinnym, czul winowajca.

Wszelkie usilowania czynione, aby sprawczynie mordu pochwyci'c, byly bezskuteczne. Pogonie na trop jej wpadly, uszla tam, gdzie pewna bezkarno'sci byla, do margrabi'ow brandeburskich, na dw'or kt'orego's z Otton'ow, u kt'orych powinowatych miala. Tam dosiegna'c ja nie bylo sposobu.

Wieczorem po pogrzebie, kt'ory wspanialo'scia przeszedl wszystkie, jakie tu ludzie zapamietali, na zamku dla duchowie'nstwa zastawiona byla stypa, chleb zalobny, kt'orego obyczaj u nas od czas'ow poga'nskich sie utrzymal. Natlok byl wielki, gdyz spodziewano sie, ze Przemyslaw cho'c na chwile przy stolach sie ukaze. Omylono sie wszakze, ksiaze wprost z ko'sciola przej'sciem bocznym, nie postrzezony udal sie do komnat swoich, do kt'orych 'Swinke i biskupa Jana prosi'c kazal.

Dni walki z samym soba, je'sli go nie uspokoily, to przynajmniej panem siebie uczynily. Posepna twarz mniej zdradzala zgryzoty sumienia i niepok'oj ducha. Meczarnie czlowieka pokrywal duma ksiazeca. Ksiadz Teodoryk z podziwieniem patrzal na te moc jego nad soba.

Gdy 'Swinka wszedl, Przemyslaw wstal, witajac go z glebokim poszanowaniem, badal go oczyma, lekajac sie znale'z'c zbyt surowym. Nominat oblicze mial spokojne, ale sedziowskie. Latwo sie bylo domy'sle'c, ze glos publiczny doszedl juz do niego.

Ksiaze poczal, wypowiadajac rado's'c wielka z mianowania arcypasterza.

— Tesknilem dawno za tym, aby'smy ojca duchownego mieli, alem sie nie 'smial spodziewa'c tak szcze'sliwego dla nas wyboru. Nie umiem wyrazi'c, jak mnie on w moim strapieniu ciezkim wielce rozradowal i pocieszyl. Witaj nam, pozadany pasterzu nasz!

Biskup Jan, maz powazny, niepospolitego umyslu a zywego mimo wieku temperamentu dodal, iz sam B'og zsylal im takiego wodza.

— Z nas duchownych starych, tutecznych — rzekl — co'smy znani i stosunkami zwiazani, zaden tego, co wy, nie potrafi. Was nic nie oslabia i nie krepuje. B'og niech bedzie blogoslawiony!

— Ja m'owie tu, com m'owil, gdy mi to brzemie kladziono — odezwal sie 'Swinka. — Niech sie stanie wola Twa, Panie, gdy kielicha tego ode mnie odwr'oci'c nie chcesz!

Kanclerz Wincenty wtracil co's o swej podr'ozy, biskup o chwili smutnej, w kt'orej przyszly pasterz przybywal, jakby panu niosac potrzebna pocieche.

Wszyscy, opr'ocz samego nominata, nalega'c zaczeli, aby czasu nie tracac, natychmiast przybywajacego wy'swieci'c. 'Swinka sie temu nie sprzeciwial. Ksiadz Jan biskup pozna'nski oznajmil, iz Tomasz wroclawski, Goslaw plocki i Wolmir lubuski, i biskupi, byli juz zawiadomieni przez wyslanych spiesznych go'nc'ow, aby sie natychmiast do Kalisza stawili.

— A ja wam tam tez towarzyszy'c bede — rzekl Przemyslaw — abym pierwszy powital glowe Ko'sciola naszego i odebral blogoslawie'nstwo.

— A na gody — dodal wesolo ksiadz Jan — Gniezno sie juz pocieszy'c bedzie moglo, w 'scianach swych witajac pasterza.

'Swinka w czasie tych wynurze'n siedzial wpatrzony w ksiecia, kt'ory wzroku jego wytrzyma'c nie mogac, oczy odwracal. Rozmowa stala sie powszechna, trwala dosy'c dlugo, a gdy w ko'ncu biskup Jan poruszyl sie do wyj'scia, ksiaze 'Swinke slowem zatrzymal jeszcze u siebie.

Zostali sami. Przemyslaw namy'slal sie dlugo, nim rozpoczal poufna rozmowe, kt'orej pozadal.

— Ojcze m'oj — odezwal sie — nigdy'scie mi bardziej upragnionymi przyby'c nie mogli, ale nigdy bole'sniej by mi nie bylo stawa'c przed wami. Wiem to i czuje, ze patrzycie na mnie jak na obwinionego, grzechem ciezkim skalanego czlowieka.

— Grzech jest spadkiem wszystkich ludzi po pierwszych rodzicach — odparl 'Swinka — ale po Chrystusie skruche powinni'smy dziedziczy'c.

— Grzech, je'sli jaki ciezy na mnie — dodal ksiaze zywo — nie tak wielki jest, jaki ludzie 'zli kladna na mnie. Wiecie pewnie, ojcze, oni mi przypisuja…

Tu mu prawie zabraklo glosu i krew twarz oblala.

— Przypisuja mi — rzekl — 'smier'c zony… Nie jestem jej winnym. Nie nakazywalem, nie pozadalem jej nawet, cho'c mozem sie mimo woli przyczynil do tego, co sie stalo… Tak, ojcze, przed toba nie chce mie'c tajemnic… zmarla 'smiercia gwaltowna, z rak domownik'ow… gl'owna sprawczyni mordu uszla i ukara'c jej nie moglem. Winnym jestem i niewinnym.

Uderzyl sie w piersi.

— Chcialem sie z tego wyspowiada'c przed wami…

'Swinka sluchal zasmucony i milczacy.

— Kaja'c sie trzeba — rzekl — aby Boga przeblaga'c. Jezeli cho'c cie'n grzechu czujecie na sobie, obmyjcie go.

— Jam got'ow do pokuty, do ofiar — zawolal ksiaze — bylebym przeblagal m'sciwa reke boza! Ale jakze zetrze'c potrafie z siebie plame w oczach ludzi? Jak sie oczy'sci'c przed nimi?

Tu zatrzymal sie chwile i poczal powoli:

— Wiecie, ojcze m'oj, zem po stryju Poboznym wzial w spadku nie tylko ziemie jego, ale my'sl, kt'ora on przez caly zywot sw'oj karmil. Chcialem Chrobrego koronie blask dawny przywr'oci'c. Jakze ja wlozy'c na skro'n, na kt'orej ludzie krew niewinna widza?

Zalamal rece.

— Uspok'oj sie, Ksiaze — odparl 'Swinka. — Co Ko'sci'ol moze dla uspokojenia Was i pokrzepienia, to uczyni. Wielkie poslannictwo twoje. Obok niego wszystko malym. Lecz czystym by'c Wam potrzeba… w sumieniu.

To m'owiac, powstal.

— Pokutujcie — doko'nczyl — my sie za Was modli'c bedziemy.

Przemyslaw przystapil do'n i ze lzami 'sciskajac go zaczal.

— Ojcze — zawolal — ratuj mnie od samego siebie! W opieke ci sie oddaje. Nieszcze'sliwy jestem nad slowo wszelkie. Cichym szeptem sko'nczyla sie rozmowa, z kt'orej 'Swinka wyszedl poruszony, zadumany i smutny.




Wpredce nastepujace uroczyste wy'swiecenie arcybiskupa, na kt'ore juz nastepnego dnia do Kalisza wybiera'c sie bylo potrzeba, nie dalo ksieciu w samotno'sci dreczy'c sie my'slami, kt'ore, gdy sam pozostal, trapily go strasznie. Z wielkim i wspanialym dworem towarzyszyl 'Swince do Kalisza, gdzie znale'zli juz oczekujacych na nich biskup'ow.

Nie wszyscy moze oni, r'ownie z ksiedzem Janem pozna'nskim radzi[146] byli wyborowi wodza nowego. Doszla juz do nich wiadomo's'c o nim, znano go z energii i rozumu. Mial to by'c w'odz i glowa nie z imienia tylko, ale rzecza sama, nie dajacy sie powodowa'c nikomu. Z pewna obawa spogladano na te posta'c rycerska, powazna, kt'ora wyrazala obawe, zdajac sie jakby z miedzi wykuta.

Gdy wy'swiecony arcybiskup, kt'oremu Przemyslaw ofiarowal drogocenny pier'scie'n, raz pierwszy od oltarza stanal blogoslawi'c ludowi zebranemu, w tym, przeobrazonym laska arcykaplanie, ujrzeli wszyscy i poczuli wodza, kt'ory potege swa znal i sile.

— Ten — m'owili cicho duchowni — nie uleknie sie nikogo.

Na zamku kaliskim, w kt'orym Przemyslaw duchowie'nstwo przyjmowal, kasztelanem byl postawiony od niedawna Sedziw'oj, syn dawnego wojewody pozna'nskiego Jana, maz, kt'ory na dworze Przemyslawa i z nim prawie zr'osl razem, zdolny, 'smialy, lecz opryskliwy i dumny. Mimo tego stanowiska, jakie zajmowal, m'owili ludzie, iz upokorzonym sie czul, bylo mu go za malo i przeciw ksieciu nieche'c zywil. Sadzil pewnie, iz po ojcu swym wojew'odztwo pozna'nskie we'zmie w spadku.

Przed przybyciem ksiecia i duchowie'nstwa na dni pare, Sedziw'oj, nie bardzo rad zapowiedzianemu zjazdowi, przy kt'orym on, co tu panowal, podrzedne mial stanowisko, rozporzadzal wla'snie, gotujac sie na umieszczenie go'sci, gdy do wr'ot postrzegl idacego ku sobie pieszo dobrze znanego Zarebe.

Wiedzial dobrze, co go spotkalo i ze on je'zdzil po swoich, podburzajac tajemnie powinowatych i Nalecz'ow przeciwko ksieciu. Za mlodu Zareba z Sedziwojem byli w zazylo'sci wielkiej. Oba charakter'ow podobnych, tym sie tylko r'oznili moze od siebie, iz Zareba nie kryl sie nigdy z tym, co my'slal i wybuchal otwarcie, a kasztelan skrytym byl i umial sie za takiego poda'c, jakim mu by'c bylo potrzeba.

Z dawnych czas'ow wiedzial to Zareba, iz Sedziw'oj zab mial do ksiecia, cho'c plaszczyl sie przed nim dla laski. Tymi poklony i pochlebstwy doszedl do tego, ze mu kaliski zamek zdano. Tego mu bylo za malo. Wojewoda w Poznaniu i u boku ksiecia chcial by'c, aby nim zawladna'c, a to mu sie nie powiodlo.

Przy pozorze rubasznym, Sedziw'oj skryty byl i zreczny, a calkiem sie nigdy nie zwierzal nikomu. Zdziwilo go, iz wywolany[147] Zareba, jawny wr'og ksiecia, 'smial mu sie tu stawi'c w chwili, gdy wla'snie gotowal sie na przyjecie jego. Nie na reke mu to bylo, sadzil wszakze, iz moze ukorzony i zalujacy porywczo'sci swej, chce przez niego prosi'c o przebaczenie.

Zareba 'smialym krokiem zblizal sie ku niemu, z dawna poufalo'scia, dzi's juz niewla'sciwa, bo jeden byl teraz u g'ory, a drugi spadl nisko.

— Nie zaprzecie sie mnie przecie w niedoli mej? — odezwal sie przybywajacy.

— Dziwi'c sie musze — odparl Sedziw'oj — iz macie odwage mnie, urzednika z ksiazecego ramienia i sluge jego, do dawnej wyzywa'c przyja'zni. Glosza cie wszyscy wrogiem naszego pana.

— I jestem nim — rzekl glo'sno Zareba. — Wy, panie kasztelanie — dodal kladnac przycisk na tytule — nie bad'zcie zbyt dumni z laski, jaka macie u pana! Co mnie spotkalo wczoraj, wam sie jutro moze przygodzi'c[148]. Potem i taki wywolaniec jak ja zda sie.

— Do's'c tego w podw'orzu — zamruczal Sedziw'oj. — Szcze'scie, ze was tu nikt nie zna, chod'zcie do izby za mna.

— Ano, nie uwiezicie mnie przecie! — roz'smial sie 'smialy Michno.

— P'oki nie musze, nie zrobie tego — rzekl kasztelan.

Szli do zabudowania oba jako's nieochoczo.

Kasztelan na zamku zajmowal izby przednie po ksieciu Boleslawie, ale wla'snie z nich dla ksiecia i go'sci ustepowa'c musial. Powi'odl wiec Zarebe do komory, w kt'orej nielad panowal, bo do niej zrzucono ruchomo'sci jego wlasne, nie majac ich czasu ustawi'c. Spojrzawszy na Zarebe, kt'ory opalil sie srodze, schudl i twarz mial pofaldowana namietno'scia, jaka w nim wrzala, Sedziw'oj u'smiechnal sie lito'sciwie.

— C'oz — spytal. — Nie sprzykrzylo ci sie jeszcze, jak lisowi przez psy gnanemu, wymyka'c? Chcesz przeblaga'c pana?

— Kto? Ja? Przeblaga'c? Jego?! — wybuchnal Zareba. — Ja? To's zgadl! Tak ci ty go kochasz i znasz jako i ja, cho'c niby on laskaw na cie, a ty na niego. Starzy'smy towarzysze, nie klammyz przed soba, bo to na nic. Ja nie my'sle kry'c, co w glowie mam, a do ciebie nie przychodze prosi'c o wstawiennictwo, ale cie buntowa'c.

— To's bardzo 'zle padl — odrzekl zimno kasztelan. — Jam nie dla was.

— A kt'oz to wie? — poufale sie rozsiadajac, ciagnal Zareba i dalej. — Pogadajmy no, po staremu.

Sedziw'oj ciekawy by'c musial, nie zamknal mu ust, czekal.

— Ksiaze ciebie nie bardzo lubi — m'owi Michno — to wszystkim wiadoma rzecz i tobie. Dal ci, zbywajac sie, kasztelania dla pamieci ojca twego i ze's mu sie nisko klanial. O wojew'odztwie ci sie 'sni, ale nadaremnie. Ty go nie dostaniesz. Zreszta, co tu wode warzy'c? Przemyslaw wasz na swym ksiestwie sie nie ostoi. Ziemianie go wyzena[149]. Zb'ojca jest zony wlasnej, wszetecznikiem, a tyranem chce by'c nad nami. Brandeburgi na niego zeby ostrza, 'Slazacy go nie cierpia i zabiera co ma, Pomorza nie doczeka. 'Sni mu sie korona, bedzie ja mial w piekle u Lucypera!

— Milczze! — ponuro przerwal Sedziw'oj.

— Dlaczego mam milcze'c? — odparl Zareba. — Sluchaj czy nie, ja m'owi'c musze. Gdyby's rozum mial, a mnie posluchal, wyzej by's poszedl, niz jeste's.

Kasztelan przerwal znowu niecierpliwie:

— Bzdurstwa pleciesz!

— Sad'z, jak chcesz! Ja jade z Wroclawia od ksiecia Henryka. Kazano mi cie wymaca'c!

Przelekly i zdziwiony Sedziw'oj sie rzucil.

— Milczze ty mi ze swoim ksieciem! Ja was obu zna'c nie chce! Je'sli mi dluzej takie ple's'c bedziesz niecnoty, kto ci reczy, ze chwyci'c nie kaze?

Zareba sie roz'smial.

— Nie kazesz chwyci'c i nie wydasz! — zawolal. — Ja cie znam. U ciebie to we 'srodku, co u mnie na wierzchu. Nie zmuszam cie do niczego, ale'smy towarzysze starzy, dobrze ci zycze. Trzeba sie na dwie strony oglada'c. Kto wie, co bedzie.

— A ty's to sie ogladal, gdy's w te kasze wlazl, w kt'orej siedzisz? — odparl Sedziw'oj.

— Okaze sie to p'o'zniej — rzekl Zareba. — Teraz m'owmy, jak na starych towarzysz'ow przystalo, cho'c ty jeste's kasztelanem, a ja wl'oczega. M'owie ci naprawde. Ksiaze Henryk wroclawski rad by sie z toba blizej poznal. Zjed'z kiedy do niego, moze sie to wam na co przyda.

Sedziw'oj rzucil na'n oczyma badajacymi.

— Alez cicho — szepnal zmieszany. — Zareba dal mu znak oczyma.

— Sluchaj — dodal — ksieciu twojemu nie pomoze nic, musi on pa's'c. Jutro, za rok, dwa, ja nie wiem, cho'cby sie i kr'olem oglosil, nie minie go to. Gdy go ukoronuja, czego mu sie chce, tym ci predzej padnie. Ziemianie wiedza, co kr'ol znaczy. Teraz nimi pomiata, ksiazeciem bedac, potem na karki wsiedzie.

M'owiac to, Zareba ciagle na Sedziwoja spogladal, badajac skutku swej mowy. Kasztelan nie pokazywal po sobie nic opr'ocz niepokoju i zniecierpliwienia.

Michno zmienil nieco mowe.

— Za dlugoletnie sluzby wasze nie mozecie sie wielkimi laskami Przemyslawa pochwali'c — rzekl. — Boleslaw Pobozny was za zycia uczynil ochmistrzem[150] swego dworu, nalezalo sie wam juz co's wiecej niz kasztelania kaliska.

— Nalezalo mi wojew'odztwo — wyrwalo sie Sedziwojowi — nie komu, ino mnie. Stala mi sie niesprawiedliwo's'c!

— Przemyslaw wam nie sprzyja — dodal Zareba. — Sluzba wasza idzie marnie.

Wtem przerwano im rozmowe. Zareba zabiegliwy a nieustraszony, cho'c sie zblizala chwila przyjazdu ksiecia, wieczorem znowu powr'ocil do Sedziwoja.

— C'oz? Wy tu jeszcze? — zapytal go kasztelan. — To'c to szale'nstwo! Gdyby kto ze dworu ksiecia nadjechal, a zobaczyl was…

— Tego mi wla'snie potrzeba — rzekl Zareba obojetnie. — Mam tam duzo przyjaci'ol, kt'orych bym rad widzial.

Sedziw'oj byl nastraszony tym zuchwalstwem.

— Natkniesz sie na kogo, co cie moze wyda'c i kaza'c uja'c! — zawolal. — Id'z stad na skrecenie karku, ja cie tu widzie'c nie chce! Id'z!

— Bad'zcie o siebie spokojni — odezwal sie Zareba. — Nie mozecie przeciez przy takim zje'zdzie wiedzie'c o kazdym, co sie tu plata. Ja sie nie boje i zostane. Nie taje sie z tym, ze bede przeciwko ksieciu podburzal, ale to moja sprawa, wy za to nie odpowiadacie.

'Smialo mu popatrzal w oczy.

— Predzej, p'o'zniej i wy sie do nas przylaczycie — doko'nczyl. — Krzywdy wyrzadzonej zapomnie'c trudno, a ja wam recze, ze ksiaze Henryk ja wynagrodzi.

Jak sie stalo, ze Zareba w izdebce ciasnej na zamku pozostal na noc i w czasie zjazdu przebywal w Kaliszu, o czym kasztelan wiedzial, wytlumaczy'c trudno. Gdy wieczorem po uroczysto'sci wyprawiono uczte na zamku, a na ludzi mniej zwracano uwagi, bo wielu nieznanych z biskupami naplynelo, Zareba w ciemnych przej'sciach czatowal na podpilych dworzan Przemyslawa, miedzy kt'orymi mial przyjaznych wielu. Do ich liczby nalezal mlody Zab, syn lowczego gnie'znie'nskiego, dawny druh Nalecza i Michny, kt'ory zobaczywszy tu Zarebe, przelakl sie wielce.

— Jakze's ty sie tu 'smial wcisna'c?! — zawolal. — Pozna cie kto i wskaze, to zginiesz.

— Nie boje sie — rzekl Michno, odwodzac go na strone. — Widzisz, ze 'smialo chodze, niech cie to nauczy, ze ja tu swoich mie'c musze i siebie jestem pewny. Wasz ksiaze otoczony jest takimi jak ja, co mu zycza wla'snie jako ja i Nalecz.

Zab, nie dajac sie uspokoi'c, drzal i wyrywal sie, a Zareba 'smial sie.

— Tch'orz jeste's — m'owil — polowa ludzi teraz napilych, druga zajeta tym, zeby sie upila, nikt na mnie zwaza'c nie ma czasu. Ja ciebie nawraca'c nie my'sle, ale chcialbym sie czego's dowiedzie'c.

I trzymajac Zeba za pas, badal go nieustraszony Michno.

— M'ow mi, co Przemko robil po 'smierci ksieznej, gdy rozkaz jego spelniono? Patrzali'scie na'n?

— Rozkazu nie dawal — odparl Zab. — Nieprawda! Rozpaczal, gdy sie to stalo. Mina przed pomsta jego natychmiast uchodzi'c musiala, o malo ja nie zabil.

Zareba 'smial sie szydersko.

— A! Tak, tak! — dodal. — Powiesz mi, ze i pogrzeb kazal sprawi'c okazaly i sam na nim byl! To ja wiem przecie, bo cho'c wy mnie nie widzieli'scie, patrzalem sam na to. Krok w krok za nim chodze.

— Az p'oki ulapiwszy cie, straci'c nie dadza — doko'nczyl Zab.

— Kto kogo da straci'c, to jeszcze nie wiadomo — odezwal sie Michno obojetnie. — Ja cie pytam o co innego. Jak do zab'ojstwa przyszlo? Kto mu radzil? Kto pomagal?

— Nie wiem nic!

— Tch'orz jeste's albo zly czlek — poczal gwaltownie Zareba, nie puszczajac go, cho'c sie wyrywal. — Po zab'ojstwie kto przy nim byl?

— Widzialem tylko ksiedza Teodoryka.

— Wiernego sluzke i pochlebce — dorzucil Zareba. — Ten tez pewnie zawczasu wiedzial o wszystkim!

Zab, na kt'orego mimo zimna poty bily ze strachu, wyrwal sie wreszcie z rak przyjaciela. Drudzy tez, kt'orych po katach lapal, nie mieli wielkiej ochoty z nim rozmawia'c. Bladzil tak przez wiecz'or caly, a w ostatku, kilku podpilych 'sciagnawszy, wyszedl z nimi do miasta. Z tymi staral sie blizsze zawiaza'c stosunki, co mu sie w cze'sci udalo, ale nazajutrz z ust do ust chodzila po cichu wie's'c o zuchwalym chlopie, kt'orego kilku widzialo.

Z rana ksiadz Teodoryk wszedl do ksiecia, dajac mu znak, ze chce z nim m'owi'c na osobno'sci. Od 'smierci zony ksiaze obawial sie o siebie i mial na ostrozno'sci. Lektor tez lekal sie zemsty, o kt'orej gluche chodzily wie'sci, ze ja gotowali jacy's Lukierdy powinowaci czy przyjaciele. Z pewnymi zastrzezeniami ksiadz Teodoryk uwiadomil Przemyslawa, iz wypadkiem wpadl na poszlak o przechowywaniu sie Zareby na zamku i o porozumieniu jego z kasztelanem Sedziwojem.

Przemyslaw zrazu zaprzeczal temu, wierzy'c nie chcial, potem namy'sliwszy sie, dow'odcy strazy, kt'ora z soba przywi'odl z Poznania, kazal strzec wr'ot i nie oddala'c sie od zamku. Sedziw'oj, kt'orego to uderzylo, bo stalo sie nagle i z wylaczeniem zalogi, pobiegl niespokojny do ksiecia, kt'orego znalazl nachmurzonym i gniewnym. Zwr'ocil sie do kasztelana zywo Przemyslaw, zaledwie zobaczywszy go u progu.

— Wiem o tym — rzekl do niego — ze ten niepoczciwiec, kt'ory dawno na 'smier'c zasluzyl, Michno Zareba byl wczoraj na zamku. Okazywal sie jawnie, uragajac mojemu gniewowi, a wy nie wiedzieli'sciez o tym?

— Nie wiem — odparl kasztelan bledniejac. — Na zamku wczoraj byly tlumy, nie moglem widzie'c wszystkich. Wcisnal sie moze zuchwalec.

— Szuka'c go kazcie, chwyta'c — dodal ksiaze. — Glowa mi swa odpowiadacie za bezpiecze'nstwo! Zareba nie byl tu pewnie bez zlej my'sli. To druh wasz dawny!

Kasztelan zachnal sie.

— Nieprzyjaciel pana mojego — zawolal — przyjacielem moim by'c nie moze! Wasza Milo's'c krzywde mi czynicie! Posadzacie mnie.

Przemyslaw nie m'ogl sie pohamowa'c w gniewie.

— Kasztelanie — rzekl — nie posadzam was, ale wiem, ze zal macie do mnie. Niewiele polegam na was!

— Nie mialem nigdy ani wiary, ani laski u Milo'sci Waszej! — wybuchnal Sedziw'oj. — Ja tez to wiem z dawna. Za me uslugi wierne co's mi wiecej nalezalo niz zamek kaliski!

— Je'sli on wam niemily — zawolal ksiaze — m'owcie! Dam go innemu. Mozecie gdzie indziej szuka'c szcze'scia! Dzi's nie pora o tym — dolozyl — dop'oki kasztelanem jeste'scie. Id'zcie i kazcie tropi'c tego lotra!

Sedziw'oj chcial co's m'owi'c jeszcze, ale ksiaze na drzwi palcem mu wskazal. Kasztelan musial to znie's'c, ze jakby mu nie ufano, ludzie przyboczni ksiecia strze'sli w oczach jego zamek caly, wszystkie kom'orki i wyzki. Trwalo to godzin kilka, w ciagu kt'orych wr'ot strzezono.

W trwodze wielkiej przebyl je Sedziw'oj lekajac sie, aby Zareby nie pochwycono, lecz ani tu, ani w mie'scie go nie znaleziono. Dopiero, gdy poszukiwania bezskutecznymi sie okazaly, kasztelan, skarzac sie glo'sno i wyrzekajac, poszedl do ksiecia. Przemyslaw nie dal wyrzut'ow sobie czyni'c, zbyl go pa'nsko i surowo.

— Radze wam, kasztelanie — rzekl odprawujac go — nie mnie obwinia'c, ale siebie. Strzezcie sie na przyszlo's'c, bym was posadza'c i zalu do was mie'c nie znalazl powodu.

Sedziw'oj, dotkniety mocno, wyszedl po tej odprawie z pragnieniem zemsty w sercu. Arcybiskup dnia tego wyruszal z Kalisza do Gniezna, Przemyslaw mu towarzyszyl, biskupi tez jechali z nimi lub do stolic swoich, tak ze zamek opustoszal znowu. Nad wiecz'or Sedziw'oj, kt'ory sie burzyl ciagle, poszedl sam na miasto szuka'c Zareby. Mial juz postanowienie porozumienia sie z nim i ksiazetami 'slaskimi. Przeczuwal, ze i on go szuka'c bedzie. Na p'ol drogi sie spotkali.

— Narobile's mi zla! — krzyknal, zoczywszy go, Sedziw'oj rozjatrzony. — Bodaje's sam go doznal!

U'smiechnal sie Michno.

— Co wam sie zlem wydaje, na dobre wyjdzie — rzekl. — Lepiej dla was, gdy'scie sie przekonali, czego sie macie po ksieciu spodziewa'c. Laski jego nie odzyskacie, wiary w was nie ma. Jed'zmy do Wroclawia, tam was przyjma ramiony otwartymi. Nie bede tail dluzej, mam polecenie tam was 'sciagna'c.

Kr'otko sie kasztelan namy'slal.

— We Wroclawiu i tak by'c mialem — odparl, udajac obojetno's'c. — Nie ma w tym grzechu ksieciu sie pokloni'c. Ale… co z tego!

— Czyz ja wam potrzebuje tlumaczy'c? — szepnal Zareba. — Wiecie, ze ksiaze wroclawski z Brandeburczykiem trzyma, bo ma c'orke Ottona Dlugiego za soba. Brandeburgi na Pomorze czyhaja, a on calej Polski chce i bedzie ja mie'c. Jed'zcie! Czym predzej, tym lepiej! Przemyslaw pa's'c musi i zgina'c — dodal — a nie z czyjej reki, jak z mojej!

Kasztelan, widzac ludzi nadchodzacych, nakazal mu milczenie, lecz zaprowadziwszy go o zmroku do komory, dlugo sie z nim naradzal. Zareba szybko potem nazad do miasta powr'ocil, konie kazal siodla'c i zniknal.

W kilka dni potem kasztelana w Kaliszu nie bylo, m'owiono ze wyjechal do majetno'sci swych i do's'c dlugo oczekiwano na'n w zamku. Kedy sie zabawial, nie wiedzial nikt. Donoszono do Poznania o tym, iz Sedziw'oj malo nad bezpiecze'nstwem grodu powierzonego mu czuwal, ale nic nie zdawalo sie zagraza'c.


Rozdzia l III | Pogrobek | Rozdzia l V